wtorek, 13 września 2016

Krackow - propozycja na niedzielę



Pewnej soboty, do roboty niezliczona masa rzeczy, z którymi na szczęście się uporałem. „Ale za to niedziela…” tak właśnie, w niedzielę pobudka o 7 rano i pół godziny później wyjazd do miejscowości Krackow tuż za naszą zachodnią granicą. Ledwo wyruszyłem, a już po przekroczeniu Głębokiego musiałem zmienić spodnie na krótkie, bo słońce zaczynało dawać o sobie znać. Potem szybko Wołczkowo, Dobra i droga na Lubieszyn. Kiedyś ta droga to była przeprawą przez gęste warstwy asteroid. Od chyba roku 2008 ma już niemiecki standard lokalnej drogi, czyli jest nieźle. W Lubieszynie przekroczyłem granicę i sterowałem na południe drogą 113 na Grambow. Właściwie to jechałem asfaltową, znakomicie oznakowaną drogą dla rowerów wzdłuż drogi 113. Bajka… kiedy to u nas…
 

Jak pokazywał znak, po 2km dojechałem do Neu Grambow i co zobaczyłem? Ano zobaczyłem Lody kręcone napisane jak widać po naszemu. 

 


Całkiem przyjemne miejsce, chociaż czynne dopiero od 11:30, a na zegarku dopiero 9:00… Jechałem więc dalej w kierunku Grambow i po wjeździe do serca tej miejscowości, ukazały mi się w oknach napisy „DO WYNAJĘCIA”. Rynek wybitnie nastawiony na Polaków. Dookoła cisza i spokój, jak to w niedzielę…



     
  


Minąłem kościół, potem stodołę i leciałem 2 km na wioskę Sonnenberg. Tam pytałem o drogę jakiegoś rolnika, bo nieco się pogubiłem, ale pan farmer szybko wyjaśnił mi co i jak. Dobrze jednak znać podstawy niemieckiego. Inaczej w przygranicznych landach radź sobie sam człowieku… Z Sonnenberg trafiłem asfaltową wąską drogą na Penkuner Strasie, czyli główny szlak i zaraz potem do miejscowości Lebehn, gdzie można odpocząć przy jeziorku... W „centrum” natomiast koło przystanku autobusowego stała ogromna mapa. Odnalazłem się na niej i zauważyłem, że do celu pozostało 6km. Tuż obok jakiś zapomniany, aczkolwiek imponujący dworek czy może już pałac, W każdym razie zamknięty, jeszcze nie przerobiony na dom weselny z hotelem…


Jeziorko k. Lebehn

           Droga na Krackow to już kompletna bajka. Pola wiosną są tam malowane są rzepakiem, można rzec. Asfalt sięgał jeszcze dalej niż do miejsca, gdzie jechałem. W końcu musiałem skręcić, przeprawić się przez jezdnię i zjechać do wioski. W samej wiosce jakieś muzeum oldsmobilów, dosyć rozbudowana infrastruktura sportowo-rekreacyjna i bardziej zadbany pałacyk, do którego nie wolno podchodzić, bo na video nagrają i na policję wyślą… Tak przynajmniej ostrzegali napisami. Z Krackow zdecydowałem się skoczyć jeszcze do Battinsthal 2km dalej i trzeba było wracać. Słońce prażyło, a na zegarku dopiero 10:00... Warto wyjeżdżać rano!
 
U celu :)
 

Muzeum starych samochodów zaprasza!
 

I jeszcze kawałek dalej...:)



          Po drodze była granica w Bobolinie, potem Stobno i Mierzyn. Podjazd pod Miodową tym razem był mniej bezbolesny, bo wybrałem drogę w lesie. Pod wiatą ostatni posiłek i pod górkę, a potem przez las do domu. Oczywiście po drodze wspominana już wcześniej Platforma Widokowa i widok z niej na szczęście wciąż ten sam – niczym nie zmącona natura. 

Leśny podjazd pod ul. Miodową (Szczecin-Osów)



           Ogółem wyjazd bardzo udany. Fajna opcja na poranny spacerek na rowerze. Polecam!


       Odnośnie wyposażenia dodatkowego z tyłu roweru… sakwa z rozszerzanymi bokami zaczęła obijąć mi się o szprychy. Zwis z bagażnika na sztycy nie chronił jej przed otarciami o koło. Zastosowałem więc prosty patent, polegający na rozciągnięciu linki z haczykami mniej więcej od osi koła do bagażnika. Dawało radę, ale był to półśrodek. Ja tymczasem nie lubię rozwiązań chwilowych. Był to zatem znak, że czas na zmianę bagażnika i sakwy. Era sakwiarstwa rozpoczęła się u mnie na dobre.
 
Ślad poglądowy. Wyszło dokładnie 80km :) Start i meta ciut dalej niż Warszewo!
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz