Pewnej soboty, do roboty niezliczona masa
rzeczy, z którymi na szczęście się uporałem. „Ale za to niedziela…” tak
właśnie, w niedzielę pobudka o 7 rano i pół godziny później wyjazd do
miejscowości Krackow tuż za naszą zachodnią granicą. Ledwo wyruszyłem, a już po
przekroczeniu Głębokiego musiałem zmienić spodnie na krótkie, bo słońce
zaczynało dawać o sobie znać. Potem szybko Wołczkowo, Dobra i droga na
Lubieszyn. Kiedyś ta droga to była przeprawą przez gęste warstwy asteroid. Od
chyba roku 2008 ma już niemiecki standard lokalnej drogi, czyli jest nieźle. W
Lubieszynie przekroczyłem granicę i sterowałem na południe drogą 113 na
Grambow. Właściwie to jechałem asfaltową, znakomicie oznakowaną drogą dla rowerów wzdłuż drogi 113.
Bajka… kiedy to u nas…
Jak pokazywał znak, po 2km dojechałem do Neu Grambow i co zobaczyłem?
Ano zobaczyłem Lody kręcone napisane jak widać po naszemu.
Całkiem przyjemne miejsce, chociaż czynne dopiero od 11:30, a
na zegarku dopiero 9:00… Jechałem więc dalej w kierunku Grambow i po wjeździe
do serca tej miejscowości, ukazały mi się w oknach napisy „DO WYNAJĘCIA”. Rynek
wybitnie nastawiony na Polaków. Dookoła cisza i spokój, jak to w niedzielę…
Minąłem kościół, potem
stodołę i leciałem 2 km
na wioskę Sonnenberg. Tam pytałem o drogę jakiegoś rolnika, bo nieco się pogubiłem, ale pan farmer szybko wyjaśnił mi co i jak. Dobrze
jednak znać podstawy niemieckiego. Inaczej w przygranicznych landach radź sobie
sam człowieku… Z Sonnenberg trafiłem asfaltową wąską drogą na Penkuner Strasie,
czyli główny szlak i zaraz potem do miejscowości Lebehn, gdzie można odpocząć
przy jeziorku... W „centrum” natomiast koło
przystanku autobusowego stała ogromna mapa. Odnalazłem się na niej i
zauważyłem, że do celu pozostało 6km. Tuż obok jakiś zapomniany, aczkolwiek
imponujący dworek czy może już pałac, W każdym razie zamknięty, jeszcze nie
przerobiony na dom weselny z hotelem…
Jeziorko k. Lebehn |
Droga na Krackow to już kompletna bajka. Pola wiosną są tam malowane
są rzepakiem, można rzec. Asfalt sięgał jeszcze dalej niż do miejsca, gdzie
jechałem. W końcu musiałem skręcić, przeprawić się przez jezdnię i zjechać do
wioski. W samej wiosce jakieś muzeum oldsmobilów, dosyć rozbudowana
infrastruktura sportowo-rekreacyjna i bardziej zadbany pałacyk, do którego nie
wolno podchodzić, bo na video nagrają i na policję wyślą… Tak przynajmniej
ostrzegali napisami. Z Krackow zdecydowałem się skoczyć jeszcze do Battinsthal 2km dalej i trzeba było wracać. Słońce prażyło, a na zegarku dopiero 10:00... Warto wyjeżdżać rano!
U celu :) |
Muzeum starych samochodów zaprasza! |
I jeszcze kawałek dalej...:) |
Po drodze była granica w Bobolinie, potem Stobno i Mierzyn.
Podjazd pod Miodową tym razem był mniej bezbolesny, bo wybrałem drogę w lesie.
Pod wiatą ostatni posiłek i pod górkę, a potem przez las do domu. Oczywiście po
drodze wspominana już wcześniej Platforma Widokowa i widok z niej na szczęście
wciąż ten sam – niczym nie zmącona natura.
Ogółem wyjazd bardzo udany. Fajna opcja na poranny spacerek
na rowerze. Polecam!
Odnośnie wyposażenia dodatkowego z tyłu roweru… sakwa z
rozszerzanymi bokami zaczęła obijąć mi się o szprychy. Zwis z bagażnika na
sztycy nie chronił jej przed otarciami o koło. Zastosowałem więc prosty patent,
polegający na rozciągnięciu linki z haczykami mniej więcej od osi koła do
bagażnika. Dawało radę, ale był to półśrodek. Ja tymczasem nie lubię rozwiązań
chwilowych. Był to zatem znak, że czas na zmianę bagażnika i sakwy. Era
sakwiarstwa rozpoczęła się u mnie na dobre.
Ślad poglądowy. Wyszło dokładnie 80km :) Start i meta ciut dalej niż Warszewo! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz