poniedziałek, 29 stycznia 2018

Po co komu FAT-BIKE ?



     Kiedyś, przy okazji narciarskiego wypadu do Francji, natknąłem się na wypożyczalnię nart. Nic dziwnego, w końcu na każdym kroku coś podobnego widnieje i w każdej miejscowości. Jednak przy tej konkretnej wypożyczalni nart była i wypożyczalnia rowerów. Stało ich tam chyba z osiem. Te rowery, to popularne ostatnio „Grubasy”, czyli FAT-BIKE, które już do zjawiska nie należą, bo trochę czasu na rynku istnieją. Wciąż jednak trzymają swoją cenę i nie każdy się decyduje na zakup, jeśli to miałby być jego jedyny rower. Może drugi, trzeci to tak, ale jako jedyny to raczej nie do końca. Kiedyś nawet gość Jacek T.L. z projektu United Cyclists zastanawiał się po co komu FAT-BIKE, po przetestowaniu jednego modelu? Z rozważań chyba wyszło, że generalnie na śnieg, błoto, piach itp.

     Francuzi chyba doszli do tego samego wniosku. Wypożyczalnia „Grubasów” przy wypożyczalni nart to dobry pomysł, czyli pomysł na biznes. Tyle, że Francuzi poszli o krok dalej. Ja na mojej Północy miasta może znalazłbym tereny, gdzie można poszaleć czymś podobnym. Jednak gdyby mi się nie chciało tam jechać z centrum, to byłoby kiepsko. Niedaleko francuskiej wypożyczalni jest specjalny fan-park, stworzony właśnie dla tych rowerów.

     Ostatecznie nie skusiłem się, bo za 1/5h, czyli z dojazdem do miejsca zabawy już tylko godziny wypożyczenia krzyczeli od 39 do 45euro, w zależności w jakich godzinach chciałoby się wypożyczyć rower. Trochę dużo za właściwie chwilę przyjemności. Swoją drogą, jak tak obserwowałem te rowery, to codziennie stały nieruszone, a bywałem przy tej wypożyczalni kilka do kilkunastu razy dziennie. Za drogo, czy wszyscy faktycznie zdecydowani jeździć tylko na nartach…?

czwartek, 25 stycznia 2018

Spóźnione podsumowanie sezonu...


     Albo nie miałem czasu, albo mi się nie chciało, albo jedno i drugie… w każdym razie moja aktywność spadła do zera i teraz postanowiłem to nadrobić. Mówię tu o aktywności zarówno fizycznej, jak i szeroko rozumianej blogerskiej J Generalnie rzecz ujmując, sezon w roku 2017 był do dupy, tak jak lato… jeśli ktoś je widział od kilku dni majowych wzwyż w cudownym województwie na lewo-górnym krańcu naszego wspaniałego kraju… Chwilami wpadałem w taką rowerową depresję, że nawet myślałem o sprzedaży jednego z rowerów (Scott), bo i tak nie było okazji z niego korzystać. Jednak gdy przygotowywałem go do sprzedaży, czyli posmarowałem, wymyłem i wytarłem do sucha, zmieniłem rogi na kierownicy na mniejsze, zdjąłem bagażnik i zobaczyłem go w pierwotnej postaci, czyli tak jak go kupiłem, zmieniłem zdanie J Zostaję przy dwóch rowerach. Jeden do lasu i może kiedyś w góry, a drugi na całą resztę asfaltów, szutrów, leśnych traktów itp. Manufaktura też miała iść pod młotek, ale nie dostałbym tyle ile bym chciał, więc postanowiłem w niego doinwestować i pozostawić na stanie. Główna zmiana to nowa przerzutka przednia z jakiejś górnej półki i może wymiana mostka na kierownicy. Reszta bez zarzutów. To rower po prostu zrobiony dla mnie i pode mnie.

     Nie wspominam o liczbie zrobionych kilometrów, bo szkoda gadać. Fajnie, że coś w ogóle udało się wykręcić. Postanowiłem też, że z systemem nie wygram, czyli jak nie miałem czasu, tak nadal go nie mam, a jeździć się chce. Dlatego w nadchodzącym sezonie stawiam na treściwość, a nie ilość. Można objechać świat dookoła i niewiele zobaczyć. Można też wybrać się na weekend za miasto i zapamiętać taki wypad na długo. Mam też w planach zakup kamerki sportowej, by trochę więcej ruchomego obrazu z wycieczek się zachowało, bo zdjęcia może fajne, ale jednak statyczne. Co prawda jakość zdjęć też można dopracować. Film ma jednak zupełnie inny odbiór. Pomyślimy, zobaczymy… Podobnie z nawigacją. Wzbraniam się od tego urządzenia ładnych parę lat i polegam na mapach papierowych. Ale kto wie… Najpierw chciałbym jakąś wypróbować, a potem mógłbym kupić. Problem w tym, że niekoniecznie tak się da… Może kupię tandetkę za parę dyszek i jak się wciągnę, pomyślę o czymś lepszym.
    Jeśli chodzi o budżet na wyprawy, to nie chcę uszczknąć ani złotówki z tego domowego. Ostatnio nawet wyprzedałem kilka niepotrzebnych rzeczy, które krótko mówiąc się kurzyły. Zasada jest taka: sprzedać można wszystko, tylko zależy jak szybko chce się tego dokonać. Ja chciałem szybko i przekonałem się, że cena czyni cuda. Oczywiście niska cena. Ledwo wystawione ogłoszenia i już kilka telefonów dziennie. Pięciu pytających i jeden zdecydowany. Nie było sensu się zastanawiać, skoro i tak chciałem sprzedać… Wszystkie rupiecie poszły w tydzień, a ja wzbogaciłem się o tysiączek J Podobne wiszą już wiele miesięcy, bo ktoś się uparł, że sprzeda za stówę drożej i nie opuści… Ok, każdy ma swoją politykę.

     W ubiegłym sezonie najbardziej byłem zadowolony z okrążenia Borów Tucholskich. Przy okazji rozbił mnie jedyny komentarz, który się pojawił. Jeśli podobnych miałoby być więcej, to cieszę się, że tylko jeden się pojawił. Naprawdę mi na nich nie zależy. Przede wszystkim sugeruję czytać ze zrozumieniem relację z wypraw, a następnie silić się na komentarze. Ktoś napisał, że nie spotykałem ludzi, bo wielu zrezygnowało po nawałnicy… No tak, nawałnice były, ale kilka tygodni po moim powrocie. Pisząc o Kamiennych Kręgach (widziałem przy innej okazji, dlatego nie opisałem teraz), Fojutowie, Zaporze i innych atrakcjach, zapytam, czy spojrzałeś na mapę? Ja byłem konkretnie w Borach Tucholskich, Parku Narodowym Bory Tucholskie. Objechałem go dookoła. Może samochodem bym zdążył, ale byłem na rowerze. Inna rzecz, że jak pisałem pojechałem pojeździć, robić kilometry, o czym zawsze piszę a nie zwiedzać atrakcje jak wyłuskiwanie szyszek… może dlatego jeździłem po drogach głównych i cieszyłem tą infrastrukturą. A jeszcze inna sprawa… czy doczytałeś, że miałem na to w sumie półtora dnia? Obleć ten kawałek w półtora dnia rowerem, to pogadamy o innych atrakcjach. Proszę czytać przed skomentowaniem… albo nie komentować.

     Główne plany na ten sezon to odwiedziny dwóch Śląsków w tym kraju – Górnego i Dolnego i może nieco Małopolski. Na Górnym można ogarnąć Szlak Orlich Gniazd. Właściwie już jestem do niego przygotowany J Wiem jeśli nie wszystko o szlaku, to przynajmniej prawie wszystko. Cholernie chciałbym tam pojechać, z resztą nie od dziś. Uwielbiam zwiedzać ruiny zamków, a tam ich akurat nie brakuje. Pewien facet o imieniu Kazimierz pozostawił ich po sobie całkiem sporo. Jeśli chodzi o Dolny Śląsk, to jest tam coś podobnego, mianowicie Szlak Zamków Piastowskich. Większość z nich posiada może jedną ścianę i dawno poszła w zapomnienie, ale niektóre zachowały się w postaci ruin zupełnie ciekawych i wartych odwiedzenia. Tam z kolei działał chyba Bolko II.
     Zobaczymy co uda się osiągnąć. Może wyjdzie coś zupełnie innego, jakaś zorganizowana wyprawa za granicę. W sumie to nie wiem czy na ten Śląsk to jechać samemu czy próbować szczęścia z kimś. Wszystko wyjdzie w praniu… póki co, ćwiczę kondycję na nartach, a potem delikatnie, ale sumiennie zamierzam ją utrzymywać.