BikeFan

poniedziałek, 2 września 2019

Wycieczka do Tantow


     Nieco z konieczności, ale oczywiście również dla przyjemności, wybrałem się do miejscowości Tantow. Koniecznością było odwiedzenie dworca i sprawdzenie rozkładów jazdy pociągów z tymi internetowymi. Oczywiście wierzyłem, że gdy będę tamtędy jechał pociągiem kilka dni później, to ten rozkład z netu będzie się zgadzał, ale pretekst, żeby przy okazji pojeździć na rowerze też już był… Tak więc pojechałem. Trasa od Lubieszyna oklepaną ścieżką asfaltową aż do miejscowości Storkow, którą też chciałem odwiedzić. 

Mieści się tam bowiem zabytkowy wiatrak, który chciałem zobaczyć. Szkoda, że stoi za ogrodzeniem i nie można podejść tak blisko jak choćby do podobnego na Uznamie. Niemniej miejsce jest nieźle oznakowane, a przy zjeździe do wiatraka stoi mniejsza konstrukcja ze słomy i paru listewek, co jest całkiem pomysłową zachętą do odwiedzenia tego właściwego obiektu. Być może ze Storkow prowadziła jakaś droga przez pole do Tantow. Jednak ja musiałem jechać szosą. Nie miałem mapy, która sięgała tak nisko, a danych komórkowych używać nie będę za granicą bez wyraźnej potrzeby. Pojechałem więc szosą, obok której już nie było ścieżki dla rowerów. Ruch był jednak znikomy i po chwili dotarłem do Tantow. Ciężko tu mówić o dworcu, bo go tam nie ma. Jest tylko przystanek kolejowy. Aktualnie trwa remont wiat i okolicznych ścieżek, więc po ukończeniu będzie pewnie całkiem nowocześnie. Już teraz są tablice świetlne. Przypominam, to nie dworzec, tylko dwie wiaty na obrzeżu dwóch torów. Upewniwszy się, że pociągi jeżdżą zgodnie  rozkładem (cholernie punktualne), mogłem wracać z powrotem. Na słupie z kierunkami znalazłem małą mapę, którą sfotografowałem. Dzięki temu miałem mapę okolicy. Po chwili pojawił się również pomysł, aby odwiedzić Gartz, które leży niedaleko Tantow. Można tam pojechać na koniec lata, a może na początek jesieni… zobaczymy.

 
     Powrót odbył się drogą asfaltową, przeznaczoną głównie (choć nie tylko) dla rowerów. Po drodze natrafiłem na wieś Rosow. W centrum stoi kościół z najdziwniejszą wieżą jaką widziałem. Z daleka już było widać, że to sam szkielet wieży. Myślałem, że może trwa remont. Tymczasem podjeżdżając bliżej dało się zauważyć, że wieża jest wieżą jak najbardziej widokową. Nie jest zabudowana, a na szczyt prowadzą schody i jest tam również taras widokowy. Może kiedyś uda się tam wejść. Akurat była msza, więc nie chciałem się wciskać na siłę… Mało tego, na dachu kościoła zamontowano kolektory słoneczne. Jakiś postępowy proboszcz musi tym zarządzać… To również pierwszy raz kiedy spotykam taki widok.



 Droga Asfaltowa wiodła do Nadrensee. Wcześniej minąłem autostradę na Berlin i znowu przez chwilę zrobiło się głośno. Jaki to jest niesamowity kontrast hałasów, kiedy jadę przez niemal bezludne wioski i nagle wjeżdżam w rejon autostrady. Nie da się opisać. Poza tym nic przyjemnego… a wcale dużo samochodów nie jechało...



Mogłem cisnąć dalej asfaltem na Krackow, ale postanowiłem skręcić na pole i skrócić sobie drogę przez Hohenholz. Droga była taka sobie. Trochę grzebałem się w piachu i słońce paliło niemiłosiernie… a na środku pola cienia nie było… Po dojechaniu do Hohenholz zanotowałem wieżę kościoła, która miała kolor, jakiego wcześniej nie widziałem. Nie sądzę, że to oryginalna farba, jednak bądź co bądź, niespotykana.


  

Dalej droga przebiegła bez przeszkód. Słońce grzało a ja próbowałem przyspieszać, żeby jak najszybciej dotrzeć do samochodu. Skończyło się zadyszką, ale kolejne 60km było zaliczone.

                              Na koniec ślad dzięki uprzejmości Google Maps…