piątek, 9 czerwca 2017

Wycieczka do Marienthal i Pasewalku cz. 2

cd... cóż to było...? Ano jechałem sobie dalej, kiedy natrafiłem na jakąś wioskę. To Krugsdorf. Ciekawa wydawała się zabudowa domków letnich i jakaś polska mowa, którą usłyszałem. Wiemy już, że nasi docierają wszędzie, nawet do tego miejsca, gdzie i ja trafiłem. Jadąc kawałek wzdłuż lekko plażowego klimatu dotarłem na parking, gdzie na sześć zaparkowanych samochodów, pięć miało szczecińskie rejestracje. Trochę szkoda, bo to fajne i dzikie miejsce niedługo starci swój klimat, kiedy zaroi się tam od im podobnych.
    
     To jednak nie wszystko. Najlepsze co odkryłem, to pewien fakt. Mianowicie rozpoznałem w tamtym miejscu efekty działalności pogórniczej. Stawiam swój rower (a to naprawdę dużo :), że w miejcu obecnego wypoczynku i miejsc do kąpieli, była kiedyś kopalnia odkrywkowa. Po rekultywacji, tereny zmieniono w kierunku rekreacyjnym. Powiedzmy, że jestem pewien swego, bo jakiś czas siedziałem w tej branży :) W każdym razie było gorąco, sucho i pyląco. Szukałem więc miejsca, gdzie byłoby nieco więcej cienia...

     Było nawet trochę chętnych do kąpieli. Ja osobiście się nie skusiłem, ale następnym razem... kto wie... :)

    
    
            


     Dosyć szybko opuściłem to miejsce, bo zaczęło się robić na tyle gorąco, że musiałem po prostu jechać, aby czuć jakiś powiew wiatru. W ten sposób dojechałem do głównej drogi do Pasewalku. Za bardzo temperatura nie sprzyjała, ale wreszcie dojechałem.
     Na wjeździe uderzająca pustka. Widać klimat DDR. Kilka osób w oknach obserwowało mój rajd pomiędzy wąskimi ulicami niedaleko rynku. Przy blokach stały zaparkowane rowery, które jednak stały dalej i nikt się nimi nie interesował, bo... to zupełnie normalne. Zaledwie 35km od granicy
i ludzie zostawiają rowery pod klatką... które nadal tam stoją podczas nieobecności właścicieli.

 
      Dojechałem w końcu do rynku i tam nastąpił dłuższy odpoczynek. Uwagę przykuwały dzwony na środku placu, a poza tym... niewiele się działo. Dzwony z resztą też ciche jakieś. Cóż było robić... czas był się zawijać. Z powrotem jeszcze 35km asfaltem do granicy. Droga niezła, ale nieco nudnawa... i te wycieczki zorganizowane niemieckiej geriatrii... Nein, nie można jeździć bokiem. Nein. Trzeba środkiem. Bo przecież nikt nas nie będzie wyprzedzał. Jaaaa... Następnym razem biorę syrenę... albo procę. Może wtedy zjadą na bok...  
  
     Wróciłem jednak do granicy bez ofiar na koncie. Po niedługim czasie od wycieczki dowiedziałem się, że wioska, którą mijałem skrywa pewną wieżę, na którą mozna wejść. Nieważne czy mostek czy wieża. Ważne, że znowu był punkt zaczepienia. A to już wystarczający powód, żeby gdzieś pojechać...

Na koniec przybliżony ślad wycieczki dzięki uprzejmości Google maps...