niedziela, 23 lipca 2017

Wycieczka na Uznam... do Krainy Liliputów - cz.1

  No i uznałem, że było sucho, więc pojechałem… na Uznam. Akurat jedna jedyna słoneczna niedziela się trafiła, więc żal byłoby nie wykorzystać okazji. Miałem jechać w sobotę, ale 6 razy w ciągu dnia padało, więc niedziela wydała się lepszym rozwiązaniem.
     Od rana mobilizacja! Pobudka o 6:00. Szybkie śniadanie i rower do samochodu. Potem już jazda w kierunku Świnoujścia. Półtorej godziny później wypakowanie roweru, szybkie przebieranie w odpowiedniejsze odzienie wierzchnie i jazda na prom, bo auto zostawione przed przeprawą. Super! Zdążyłem ujechać 2km, kiedy zorientowałem się, że nie mam aparatu, tj. telefonu i nie będzie żadnych zdjęć, jeśli nie wrócę po niego do samochodu. Nie było takiej opcji. Taka wycieczka, w taką pogodę i w takie tereny. Zawróciłem więc i po chwili byłem znowu w tym samym miejscu, gdzie zorientowałem się, że telefonu brak. To tylko 2km, więc szybko poszło. Szczerze mówiąc, jakby było dalej, też bym zawrócił. To, co planowałem po prostu było tego warte.
     Wjechałem na prom i po chwili byłem już po drugiej stronie Świny, pierwszy raz w tym roku widząc Bałtyk. Cóż… wygląda tak samo jak zwykle… Wjeżdżając jednak na promenadę, zobaczyłem prawie skończoną budowlę Hotelu Radisson Blu… nieźle! Dalej promenadą w kierunku zachodnim kierowałem się na granicę polsko-niemiecką… i po przekroczeniu jej się zaczęło…










Coś ostatnio wspominałem o niemieckiej geriatrii tarasującej drogi rowerowe. To była tylko namiastka. Ludzie! Nie jeździjcie obok siebie. Zjedźcie na ławkę i sobie pogadacie. Moje agresywne gesty na niewiele się zdawały. Patrzyli jak na debila, kiedy pokazywałem, że lepiej będzie jak będą jechać jeden za drugim… Tępy to naród jednak…

Jechałem dalej w kierunku zachodnim. Celem była Pudagla. Kierunek ten sam co na Wolgast, tylko bliżej. W sumie, chciałem odwiedzić Wolgast i tamtejszy most, ale znalazłem coś bardziej nietypowego. Pierwsze kilometry za granicą to ciekawe hotele, które widziałem już całkiem niedawno przy okazji innego wyjazdu.
                                   
     Dalej rozjazd na Wolgast i Pudaglę. Szybko poszło. Wiedziałem, że to blisko, ale… naprawdę szybko poszło… Postanowiłem więc odsapnąć na przystanku kolejowym w Schmollensee. Jak to zwykle z moimi przystankami bywa, chwila oddechu, łyk wody, kilka zdjęć i… dalej w drogę… Może dlatego nikt nie lubi ze mną jeździć… no dobra, poza Radkiem ale tym razem zbyt spontaniczna decyzja i uzależnienie od pogody sprawiły, że nawet nie informowałem go o wyjeździe.

 
    
     Osiągnąwszy Pudaglę wiedziałem, że przede mną najsłabiej oznakowana na mapach, a więc… najciekawsza część drogi powrotnej. Aby jak zwykle nie wracać tym samym szlakiem, zrobiłem pętlę naokoło jeziora… którego nawet nie widziałem. Po prawej mijałem pola i mokradła. Po lewej drzewa. Pewnie za drzewami były dalej pola, a za nimi gdzieś w tle jezioro. Nic to. Ważne, że połapałem się w nieoznakowanych Dorfstrasse i wróciłem do punktu wyjścia. Nie ukrywam. Pomógł mi kompas, który mam zamontowany w dzwonku. Tak wiem, nie jestem nowoczesny i nie mam aplikacji kompasu na telefonie. Ale mam to w… Kompas w dzwonku za 9pln kupiony w markecie kilka lat temu, jakoś bardziej mnie kręci…


Co natomiast kiedyś się kręciło i przestało, to wiatrak, na który natrafiłem po drodze. Ktoś postanowił się nim zająć jakieś 20 lat temu i zrobił z tego atrakcję turystyczną.

 

Trzeba wspiąć się na spore wzgórze, żeby się przy nim znaleźć. Na szczęście warto, bo widoki są kwintesencją krajobrazu Uznamu…




     Komuś mogą nie pasować pola, pola... ścieżka rowerowa wzdłuż szosy i może jeszcze trochę pól. Ja jednak uznałem, że w takiej przestrzeni czuję się znakomicie. Prawie nikogo na trasie, cisza, spokój i właśnie ta przestrzeń.


         
     Co jednak z tą Krainą Liliputów? Ano była następnym punktem wycieczki. Ale o tym może następnym razem... cdn...











sobota, 8 lipca 2017

Wycieczka do Rothenklempenow

       Jest nieźle. Kilka dni mniej deszczowych, więc i na trasie bardziej sucho. Skoro tak, można gdzieś pojechać. Dla zaoszczędzenia czasu, rower na samochód i zaraz po pracy jazda do celu. Celem tym razem Rothenklempenow. Paskudna nazwa… Jak się okazuje, kilka razy byłem już w tej wiosce, ale nigdy w tak konkretnym celu, jak teraz. Po prostu nie wiedziałem, że tam wieża stoi. Wieża, która jest pozostałością po zamku, który też tam prawdopodobnie stał. A kto w wieży mieszka…? Liczyłem, że się dowiem.

     Po przekroczeniu granicy nie cisnąłem specjalnie szybko, bo i kondycja w tym stratnym sezonie nie taka, jak trzeba. Jakieś 20km później byłem na miejscu. Ogólnie rzecz ujmując nic się za granicą nie zmieniło od ostatniej wizyty. Może i lepiej, bo nic mnie nie zaskoczyło…

 

     Rothenklempenow jest następne na mojej trasie. Wieżę widać dopiero po chwili. Trzeba skręcić we właściwą uliczkę i po bruku jechać przed siebie. Wcześniej mija się wspaniale zagospodarowany teren. Moim zdaniem to coś na kształt folwarku. Jest tak pozamiatane, jakby codziennie 200 osób… dbało o to, żeby było pozamiatane. Jak przed wizytą sanepidu.

       

     Po chwili ukazała się wieża. Podjechałem bliżej i już na wstępie rozczarowanie…

               

     Gdzie ja teraz znajdę Burmistrza? I co mu powiem…? Na szczęście, łańcuszek zabezpieczający na schodach był zdjęty, więc teoretycznie bez meldowania komukolwiek można było tam wchodzić. I tak wiedziałem, że nie powinienem, ale skoro już tam byłem…

                            
                                        
     Wszedłem więc dotąd, dokąd pozwalały schody, czyli mniej więcej do ¾ wysokości wieży. Potem natrafiłem na kolejne wrota, które niestety były zamknięte i nie pozwoliły mi wejść dalej. Pewnie w tej wieży zamknęła się królewna… ale wyleźć nie chce…
                               
     Zszedłem więc na dół i wyruszyłem w drogę powrotną. Jadąc wzdłuż muru folawarku, postanowiłem zajrzeć w jeden z wjazdów i zobaczyć co jest po drugiej stronie. Opłacało się. Po drugiej stronie muru jest piękny ogród czy raczej park z alejkami, ławeczkami, rzeźbami i stawem.
                              
                             
     Chwila relaksu w tym i miejscu i jazda z powrotem. Droga powrotna minęła szybko, chociaż niekiedy tak wiało, że moja kiepska kondycja w tym sezonie nie bardzo dawała sobie z tym radę... ale jakoś dojechałem, robiąc po drodze przerwy, np. na jakimś parkingu, podobno nad Zalewem Szczecińskim...
 
     Kolejne prawie 50km pękło. Pozostał niedosyt po zamkniętej wieży... ale nie można mieć wszystkiego. No i liczy się sam wyjazd.

                            Na koniec jak zwykle ślad dzięki uprzejmości Google Maps...