Jest
nieźle. Kilka dni mniej deszczowych, więc i na trasie bardziej sucho. Skoro
tak, można gdzieś pojechać. Dla zaoszczędzenia czasu, rower na samochód i zaraz
po pracy jazda do celu. Celem tym razem Rothenklempenow. Paskudna nazwa… Jak
się okazuje, kilka razy byłem już w tej wiosce, ale nigdy w tak konkretnym
celu, jak teraz. Po prostu nie wiedziałem, że tam wieża stoi. Wieża, która jest
pozostałością po zamku, który też tam prawdopodobnie stał. A kto w wieży
mieszka…? Liczyłem, że się dowiem.
Po
przekroczeniu granicy nie cisnąłem specjalnie szybko, bo i kondycja w tym
stratnym sezonie nie taka, jak trzeba. Jakieś 20km później byłem na miejscu.
Ogólnie rzecz ujmując nic się za granicą nie zmieniło od ostatniej wizyty. Może
i lepiej, bo nic mnie nie zaskoczyło…
Rothenklempenow jest następne na mojej trasie. Wieżę
widać dopiero po chwili. Trzeba skręcić we właściwą uliczkę i po bruku jechać
przed siebie. Wcześniej mija się wspaniale zagospodarowany teren. Moim zdaniem
to coś na kształt folwarku. Jest tak pozamiatane, jakby codziennie 200 osób…
dbało o to, żeby było pozamiatane. Jak przed wizytą sanepidu.
Po chwili ukazała
się wieża. Podjechałem bliżej i już na wstępie rozczarowanie…
Gdzie ja teraz znajdę Burmistrza? I co mu powiem…? Na
szczęście, łańcuszek zabezpieczający na schodach był zdjęty, więc teoretycznie
bez meldowania komukolwiek można było tam wchodzić. I tak wiedziałem, że nie powinienem,
ale skoro już tam byłem…
Wszedłem więc dotąd, dokąd pozwalały schody, czyli mniej
więcej do ¾ wysokości wieży. Potem natrafiłem na kolejne wrota, które niestety
były zamknięte i nie pozwoliły mi wejść dalej. Pewnie w tej wieży
zamknęła się królewna… ale wyleźć nie chce…
Zszedłem więc na dół i wyruszyłem w drogę powrotną. Jadąc wzdłuż muru folawarku, postanowiłem zajrzeć w jeden z wjazdów i zobaczyć co jest po drugiej stronie. Opłacało się. Po drugiej stronie muru jest piękny ogród czy raczej park z alejkami, ławeczkami, rzeźbami i stawem.
Chwila relaksu w tym i miejscu i jazda z powrotem. Droga powrotna minęła szybko, chociaż niekiedy tak wiało, że moja kiepska kondycja w tym sezonie nie bardzo dawała sobie z tym radę... ale jakoś dojechałem, robiąc po drodze przerwy, np. na jakimś parkingu, podobno nad Zalewem Szczecińskim...
Kolejne prawie 50km pękło. Pozostał niedosyt po zamkniętej wieży... ale nie można mieć wszystkiego. No i liczy się sam wyjazd.
Na koniec jak zwykle ślad dzięki uprzejmości Google Maps...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz