Po powrocie z
Holandii długo się nie zastanawiałem. Moja nagła fascynacja miejskim rowerem
nie minęła ani nie zmalała, więc szybko wyszukałem takowy w sieci i nabyłem
drogą kupna za niewielkie pieniądze. Ciężki z niedoróbkami miejski stary rower,
Alu City Star na amortyzowanej ramie, z 7-biegową przerzutką w piaście, firmy
SRAM (oczywiście chodzi tu o pierwsze litery imion założycieli tej
amerykańskiej firmy, a nie pewną czynność wykonywaną w toalecie). Uznałem, że
niedoróbki łatwo poobrabiać tak, żeby nie raziły, a reszta nie wyglądała źle.
|
Alu City Star w całej okazałości | | |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Kierownica multipozycyjna |
|
Poza tym był niezwykle wygodny, co przełożyło się na chęć wypróbowania
go na dłuższej trasie. Do największych przeróbek należała przekładka kierownicy
ze zwykłej na tzw. „motyla”, czyli kierownicę multipozycyjną, dającą możliwość
chwytu w różnych miejscach i pod różnym kątem.
I tak, w pewną gorącą sobotę, kiedy upały w sięgały zenitu, postanowiłem
zrealizować od dawna odkładany plan konfrontacji niemieckiej miejscowości
Altwarp z polskim Nowym Warpnem. Zadanie okazało się być niełatwe, nie tyle za
sprawą złej infrastruktury, ile temperatury powietrza sięgającej 40oC.
Na dzień przed wyruszeniem w trasę nie znalazłem osoby, która znając moje plany
wyjazdu tegoż wyjazdu mi nie odradzała. Ja jednak upierałem się, że długo nie znajdę
czasu, aby zrealizować swój cel konfrontacji obu miejscowości. Byłem
zdeterminowany i gotowy do drogi. Zamierzałem wyjechać możliwie wcześnie, nawet
o 6 rano. Niestety, sztuka ta udała się dopiero 4 godziny później. Męczący tydzień
pracy dawał o sobie znać i kiedy budzik dzwonił po raz pierwszy, postanowiłem
uciszyć go i dospać jeszcze 3 godziny. Potem szybkie zakupy i można wyruszać. Na
pokładzie mapa, kanapki, owoce i około 4 litrów wody. Wyruszyłem spod domu, z północnego
rejonu Szczecina i kierowałem się w stronę Polic. Szybko dotarłem do Polic,
skąd udałem się w stronę Leśna Górnego i Pilchowa. Stamtąd obrałem kurs na
północ w kierunku Tanowa i granicy w Dobieszczynie. Dotarcie do granicy zajęło
mi około godziny i już wówczas temperatura powietrza dawała się we znaki. Co
prawda na całej trasie gdzieś w oddali kłębiły się chmury, ale do zbawiennego
deszczu jeszcze daleko. Będąc już po niemieckiej stronie, lekko zwolniłem
tempa, aby w miarę równomiernie rozłożyć siły. W Hintersee, pierwszej
miejscowości za granicą, duży drewniany drogowskaz kierował mnie na trasę
rowerową w kierunku Ludwigshof.
|
Szlak kolejki wąskotorowej z 1945r. |
Jest to dawny szlak kolejki wąskotorowej, która do roku 1945 kursowała z
jednej z dzielnic Szczecina aż do Nowego Warpna. Plusem tej drogi było to, że
biegnie przez las. Można zatem trochę odsapnąć od mocnych promieni słonecznych.
Minusem natomiast sama nawierzchnia. Chociaż nie jechałem na rowerze szosowym,
to jednak opony miałem dużo węższe niż w MTB, na którym dotychczas jeździłem. Brałem
to pod uwagę przy każdym wystającym korzeniu bądź pokruszonych kamieniach
rozsypanych na drodze, w celu zamaskowania większych ubytków. Prędkość spadała
do około 10km/h. Na szczęście nie trwało to długo. Po chwili zatrzymałem się przy
słupku, na którego szczycie dumnie tkwiła porcelanowa figurka sowy. To reklama wyrobów
ceramicznych, które można nabyć w najbliższej wsi. Zdumiony faktem, że nawet w
środku lasu można oferować swoje wyroby ruszyłem w dalszą drogę. Spokojnym
tempem dotarłem do Ludwigshof, gdzie mieściła się stadnina koni, wraz z
wybiegiem. Koni jednak nie było widać. Chyba i one chroniły się przed upałem.
Kilka metrów za stadniną napotkałem na interesujące rzeźby z drewna,
przedstawiające ludzi i zwierzęta oraz coś w rodzaju wąskiej i wysokiej
piramidy drewnianych domków. Za Ludwigshof, czekała na mnie już utwardzona i
gładka ścieżka przez las. Symbol ciuchci namalowanej co jakiś czas na drzewach
informował, że kiedyś biegła tędy droga żelazna. Jadąc zastanawiałem się ile
hałasu i dymu produkowała taka kolejka, a przy okazji jaki miała wpływ na
zwierzęta mieszkające w lesie, kiedy po kilku chwilach dotarłem do malowniczego
Rieth.
|
Rieth - oryginalny choć mało czytelny drogowskaz |
|
|
Rieth - Muzeum Izby Regionalnej |
|
|
Wnętrze muzeum | | | |
|
W oczy rzucał się od razu ciekawy drogowskaz, złożony z kilkunastu
tabliczek kierunkowych. Szkoda, że czcionka użyta na drogowskazie była z daleka
mało czytelna. Niemniej jednak znak był dosyć oryginalny. Podjechałem bliżej,
aby mu się dokładniej przyjrzeć. Jedna z tabliczek informowała, że od Altwarp dzieliło
mnie jeszcze 15km. W Rieth postanowiłem zjeść posiłek. Wcześniej jednak
poświęciłem chwilę na odwiedzenie chyba najmniejszego muzeum, jakie
kiedykolwiek widziałem. Muzeum, a raczej jego namiastka stanowiła bowiem
zabytkowa chatka z czerwonego muru pruskiego o powierzchni kilku metrów
kwadratowych. Za szeroko otwartymi drzwiami dostrzegłem wnętrze dawnego domostwa.
To atrakcje muzealne izby regionalnej w Rieth. Oglądać i fotografować można do
woli. Są tam głównie dawne sprzęty codziennego użytku, m.in. wrzeciono, sieci
rybackie, kołyska dziecięca oraz odzież. Zdumiewające, że nikt tego obiektu nie
pilnuje, a choćby najmniejszych śladów wandalizmu brak… Dłuższy odpoczynek
postanowiłem zrobić na przystani jachtowej. Mimo, iż cumuje tam kilka
jednostek, przystań wydaje się opuszczona. W zasięgu wzroku żywego ducha.
Korzystałem więc dowolnie z betonowych leżaków, na które akurat padał przyjemny
cień. Następnie zmoczyłem koszulkę w jeziorze i ponownie założyłem na siebie.
Nie wiedziałem, na ile to pomoże, ale musiałem cały czas dbać o właściwą temperaturę
ciała wszelkimi możliwymi sposobami. Za Rieth czekał mnie krótki i mało
przyjemny odcinek po betonowych płytach, aż wreszcie trafiłem na ścieżkę
asfaltową. Po drodze stała wieża widokowa, na którą warto się wdrapać. Widoki
bowiem są przepiękne. Droga rowerowa przecinała las i oferowała kilka różnych
rodzajów nawierzchni. Było więc trochę asfaltu, szutru i ubitej ziemi. Wszystko
jednak znakomicie utrzymane.
|
Rieth - przystań jachtowa |
|
|
Widok z punktu obserwacyjnego na trasie do Warsin |
|
|
Altwarp - główna ulica | |
Szybko więc dotarłem do
miejscowości Warsin, skąd już tylko kilka kilometrów dzieliło mnie od Altwarp. Po upływie około pół godziny,
gładkim asfaltem chociaż w pełnym i męczącym słońcu dotarłem tam, gdzie planowałem.
Termometr w liczniku, który cały czas był wystawiony na słońce pokazywał 37,1oC.
Pierwszy raz podczas wycieczki rowerowej obraz rozmazywał mi się przed oczami.
Przy napotkanej pompie moczyłem koszulkę po raz drugi. Potem szybko
przejechałem przez wieś i zatrzymałem się w osłoniętym drzewami, zacienionym
miejscu tuż nad brzegiem jeziora. Z tego zakątka korzystała także para młodych
ludzi z rowerami i kilkoro emerytów, urządzających sobie piknik na trawie.
Czułem, że muszę dłużej odpocząć, gdyż na tamtą chwilę nie byłem w stanie
jechać. Oparłem więc rower o drzewo, rozłożyłem ręcznik na ziemi i położyłem
się obok… Zasnąłem chwilę później, nie zdążywszy nawet przypiąć roweru do
drzewa. Kiedy po godzinie ocknąłem się z drzemki, rower stał dokładnie w tym
samym miejscu. Z nowymi siłami zacząłem zwiedzać Altwarp. Okazało się, że za
mną 60 przejechanych tego dnia kilometrów. Światło słoneczne tak mocno odbijało
się od jasnej drogi, że chwilami musiałem odwracać wzrok, bo widziałem tylko
białą plamę przed sobą. Pogoda stała się nie do wytrzymania. Postanowiłem
szybko opuścić miejscowość, która mówiąc krótko nie zachwyciła mnie niczym
szczególnym. Owszem, można napotkać na ładną chatkę krytą strzechą czy
zabytkowy wiatrak, ale spodziewałem się, że zobaczę dużo więcej malowniczych
budowli. Na koniec pobytu w Altwarp dotarłem do przystani jachtowej, gdzie
niegdyś przybijał prom. Charakteryzował się tym, że można było robić na nim
zakupy bez cła. Po likwidacji strefy wolnocłowej, promy już nie pływają.
Pozostała jednak infrastruktura portowa i dziś można do Nowego Warpna
przeprawić się kutrem wycieczkowym. Mając w perspektywie kolejne kilkadziesiąt
kilometrów drogi powrotnej zdecydowałem się na przeprawę wodną. Prom kursował
trzy razy na dzień. Koszt biletu za osobę dorosłą i rower wynosił 3EUR, a rejs
trwał 15 minut. W punkcie informacji turystycznej, gdzie próbowałem kupić bilet
okazało się, że maksymalna liczba miejsc jest już zajęta. Następny… za dwie
godziny. Powrót zatem rowerem nieunikniony.
|
Altwarp - port rybacki |
|
|
Altwarp - dawne przejście graniczne
|
|
Nowe Warpno - plaża |
|
|
Nowe Warpno - główna ulica |
|
Będąc z powrotem w Rieth, znalazłem
szlak rowerowy, który prowadził do byłej granicy polsko-niemieckiej Po minięciu
biało-czerwonego słupka granicznego, było przede mną 7km asfaltowej ścieżki
rowerowej przez sam środek lasu. Co jakiś czas ławeczki i tablice informacyjne
na temat żyjących w lesie okazów zwierząt. Ktoś wyraźnie zainteresował się tym
terenem. I dobrze się stało. Ścieżka kończyła się tuż przed Nowym Warpnem.
Jednak od rogatek na plażę trzeba pokonać jeszcze 4km. Kiedy zamknięto strefę
wolnocłową, Nowe Warpno stało się zapomnianą oazą, gdzie nikt nie docierał, bo
nie miał po co. Dopiero od kilku lat przeżywa swój renesans. Wszystko za sprawą
wygranej sprawy w sądzie o zaległe pieniądze z tytułu podatku wodnego. Fundusze
zostały mądrze zainwestowane. Zagospodarowana strzeżona plaża, nowa promenada,
przystań jachtowa, wieża widokowa, odnowiony rynek, niektóre ulice i elewacje
budynków. To wszystko sprawiło, że zaczęły odbywać się tu większe imprezy
masowe. Trzeba przyznać, że dziś Nowe Warpno wygląda bardziej niemiecko niż
przeciwległe Altwarp. Postanowiłem wykorzystać te uroki i z wielką
przyjemnością po dojechaniu na plażę, zanurzyłem się w ciepłej wodzie jeziora.
Po kąpieli zamierzałem wstąpić do baru i zaopatrzyć się w coś zimnego do picia.
Niestety stwierdziłem, że nie wziąłem polskiej waluty. Przez poranny pośpiech
zabrałem tylko euro na wszelki wypadek, a w pobliżu kantoru brak. Mógłbym
poprosić kogoś o wymianę waluty lub kupić coś po gorszym kursie, ale zapas wody
jeszcze jest, więc odpuściłem. I to był błąd! Słońce zdawało się grzać mocniej
z każdym kilometrem. Trochę odpoczywałem na parkingach pod drzewami, trochę
prowadziłem rower. Przede wszystkim jednak starałem się jechać, bo jadąc
odczuwałem jakiś podmuch wiatru. Gdy tylko się zatrzymałem, zalewałem się
potem. Kiedy na liczniku wybiło mi 100km, dotarłem do Trzebieży. W samą porę,
bo zapas wody skończył się nadspodziewanie szybko. W małym sklepiku z rybami
poprosiłem o napełnienie bidonów. Ta kobieta uratowała mi życie! Dosłownie!
Pozdrawiam ją przy okazji! Z nowym zapasem wody miałem przed sobą wciąż 20km do
domu. Pokonałem je niemal spacerowym tempem, bo na więcej mnie nie było stać.
Po przyjeździe na miejsce miałem mieszane uczucia.
|
Nowe Warpno - zabudowa z muru pruskiego |
|
|
Nowe Warpno - polski słup graniczny i wieża widokowa na promenadzie |
|
|
J. Nowowarpieńskie - w tle Altwarp |
|
Zły byłem, bo jednak taki
dystans w taką pogodę należy uznać za nierozważne posunięcie. Szczęśliwy, gdyż zrealizowałem plan.
Nowe Warpno wypadło nieporównywalnie lepiej w konfrontacji z niemieckim Altwarp. Dotarłem gdzie chciałem i test roweru wypadł w miarę pomyślnie, chociaż to nie
było do końca to, czego szukałem i kilka dni później rower został wystawiony na
sprzedaż… Dlaczego? Amortyzowana rama zaczęła bardziej denerwować niż cieszyć,
a przerzutka planetarna to jednak nie na moje potrzeby. Do miasta wystarczy,
ale już w trasie średnio. No i waga roweru… Ten był zdecydowanie za ciężki!
|
Nowe Warpno - globus na placu Odkryć Geograficznych |
|
I jeszcze na koniec ślad dzięki uprzejmości Google Maps... 120km pękło tego dnia...
|
Przejazd tam... | | | | |
|
|
... i z powrotem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz