czwartek, 22 września 2016

Altwarp - szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej



          Po powrocie z Holandii długo się nie zastanawiałem. Moja nagła fascynacja miejskim rowerem nie minęła ani nie zmalała, więc szybko wyszukałem takowy w sieci i nabyłem drogą kupna za niewielkie pieniądze. Ciężki z niedoróbkami miejski stary rower, Alu City Star na amortyzowanej ramie, z 7-biegową przerzutką w piaście, firmy SRAM (oczywiście chodzi tu o pierwsze litery imion założycieli tej amerykańskiej firmy, a nie pewną czynność wykonywaną w toalecie). Uznałem, że niedoróbki łatwo poobrabiać tak, żeby nie raziły, a reszta nie wyglądała źle.

Alu City Star w całej okazałości







Kierownica multipozycyjna
Poza tym był niezwykle wygodny, co przełożyło się na chęć wypróbowania go na dłuższej trasie. Do największych przeróbek należała przekładka kierownicy ze zwykłej na tzw. „motyla”, czyli kierownicę multipozycyjną, dającą możliwość chwytu w różnych miejscach i pod różnym kątem. 

          I tak, w pewną gorącą sobotę, kiedy upały w sięgały zenitu, postanowiłem zrealizować od dawna odkładany plan konfrontacji niemieckiej miejscowości Altwarp z polskim Nowym Warpnem. Zadanie okazało się być niełatwe, nie tyle za sprawą złej infrastruktury, ile temperatury powietrza sięgającej 40oC. Na dzień przed wyruszeniem w trasę nie znalazłem osoby, która znając moje plany wyjazdu tegoż wyjazdu mi nie odradzała. Ja jednak upierałem się, że długo nie znajdę czasu, aby zrealizować swój cel konfrontacji obu miejscowości. Byłem zdeterminowany i gotowy do drogi. Zamierzałem wyjechać możliwie wcześnie, nawet o 6 rano. Niestety, sztuka ta udała się dopiero 4 godziny później. Męczący tydzień pracy dawał o sobie znać i kiedy budzik dzwonił po raz pierwszy, postanowiłem uciszyć go i dospać jeszcze 3 godziny. Potem szybkie zakupy i można wyruszać. Na pokładzie mapa, kanapki, owoce i około 4 litrów wody. Wyruszyłem spod domu, z północnego rejonu Szczecina i kierowałem się w stronę Polic. Szybko dotarłem do Polic, skąd udałem się w stronę Leśna Górnego i Pilchowa. Stamtąd obrałem kurs na północ w kierunku Tanowa i granicy w Dobieszczynie. Dotarcie do granicy zajęło mi około godziny i już wówczas temperatura powietrza dawała się we znaki. Co prawda na całej trasie gdzieś w oddali kłębiły się chmury, ale do zbawiennego deszczu jeszcze daleko. Będąc już po niemieckiej stronie, lekko zwolniłem tempa, aby w miarę równomiernie rozłożyć siły. W Hintersee, pierwszej miejscowości za granicą, duży drewniany drogowskaz kierował mnie na trasę rowerową w kierunku Ludwigshof.  

Szlak kolejki wąskotorowej z 1945r.
Jest to dawny szlak kolejki wąskotorowej, która do roku 1945 kursowała z jednej z dzielnic Szczecina aż do Nowego Warpna. Plusem tej drogi było to, że biegnie przez las. Można zatem trochę odsapnąć od mocnych promieni słonecznych. Minusem natomiast sama nawierzchnia. Chociaż nie jechałem na rowerze szosowym, to jednak opony miałem dużo węższe niż w MTB, na którym dotychczas jeździłem. Brałem to pod uwagę przy każdym wystającym korzeniu bądź pokruszonych kamieniach rozsypanych na drodze, w celu zamaskowania większych ubytków. Prędkość spadała do około 10km/h. Na szczęście nie trwało to długo. Po chwili zatrzymałem się przy słupku, na którego szczycie dumnie tkwiła porcelanowa figurka sowy. To reklama wyrobów ceramicznych, które można nabyć w najbliższej wsi. Zdumiony faktem, że nawet w środku lasu można oferować swoje wyroby ruszyłem w dalszą drogę. Spokojnym tempem dotarłem do Ludwigshof, gdzie mieściła się stadnina koni, wraz z wybiegiem. Koni jednak nie było widać. Chyba i one chroniły się przed upałem. Kilka metrów za stadniną napotkałem na interesujące rzeźby z drewna, przedstawiające ludzi i zwierzęta oraz coś w rodzaju wąskiej i wysokiej piramidy drewnianych domków. Za Ludwigshof, czekała na mnie już utwardzona i gładka ścieżka przez las. Symbol ciuchci namalowanej co jakiś czas na drzewach informował, że kiedyś biegła tędy droga żelazna. Jadąc zastanawiałem się ile hałasu i dymu produkowała taka kolejka, a przy okazji jaki miała wpływ na zwierzęta mieszkające w lesie, kiedy po kilku chwilach dotarłem do malowniczego Rieth.

Rieth - oryginalny choć mało czytelny drogowskaz

Rieth - Muzeum Izby Regionalnej

Wnętrze muzeum
           W oczy rzucał się od razu ciekawy drogowskaz, złożony z kilkunastu tabliczek kierunkowych. Szkoda, że czcionka użyta na drogowskazie była z daleka mało czytelna. Niemniej jednak znak był dosyć oryginalny. Podjechałem bliżej, aby mu się dokładniej przyjrzeć. Jedna z tabliczek informowała, że od Altwarp dzieliło mnie jeszcze 15km. W Rieth postanowiłem zjeść posiłek. Wcześniej jednak poświęciłem chwilę na odwiedzenie chyba najmniejszego muzeum, jakie kiedykolwiek widziałem. Muzeum, a raczej jego namiastka stanowiła bowiem zabytkowa chatka z czerwonego muru pruskiego o powierzchni kilku metrów kwadratowych. Za szeroko otwartymi drzwiami dostrzegłem wnętrze dawnego domostwa. To atrakcje muzealne izby regionalnej w Rieth. Oglądać i fotografować można do woli. Są tam głównie dawne sprzęty codziennego użytku, m.in. wrzeciono, sieci rybackie, kołyska dziecięca oraz odzież. Zdumiewające, że nikt tego obiektu nie pilnuje, a choćby najmniejszych śladów wandalizmu brak… Dłuższy odpoczynek postanowiłem zrobić na przystani jachtowej. Mimo, iż cumuje tam kilka jednostek, przystań wydaje się opuszczona. W zasięgu wzroku żywego ducha. Korzystałem więc dowolnie z betonowych leżaków, na które akurat padał przyjemny cień. Następnie zmoczyłem koszulkę w jeziorze i ponownie założyłem na siebie. Nie wiedziałem, na ile to pomoże, ale musiałem cały czas dbać o właściwą temperaturę ciała wszelkimi możliwymi sposobami. Za Rieth czekał mnie krótki i mało przyjemny odcinek po betonowych płytach, aż wreszcie trafiłem na ścieżkę asfaltową. Po drodze stała wieża widokowa, na którą warto się wdrapać. Widoki bowiem są przepiękne. Droga rowerowa przecinała las i oferowała kilka różnych rodzajów nawierzchni. Było więc trochę asfaltu, szutru i ubitej ziemi. Wszystko jednak znakomicie utrzymane. 
Rieth - przystań jachtowa


Widok z punktu obserwacyjnego na trasie do Warsin


Altwarp - główna ulica
 Szybko więc dotarłem do miejscowości Warsin, skąd już tylko kilka kilometrów dzieliło mnie od Altwarp. Po upływie około pół godziny, gładkim asfaltem chociaż w pełnym i męczącym słońcu dotarłem tam, gdzie planowałem. Termometr w liczniku, który cały czas był wystawiony na słońce pokazywał 37,1oC. Pierwszy raz podczas wycieczki rowerowej obraz rozmazywał mi się przed oczami. Przy napotkanej pompie moczyłem koszulkę po raz drugi. Potem szybko przejechałem przez wieś i zatrzymałem się w osłoniętym drzewami, zacienionym miejscu tuż nad brzegiem jeziora. Z tego zakątka korzystała także para młodych ludzi z rowerami i kilkoro emerytów, urządzających sobie piknik na trawie. Czułem, że muszę dłużej odpocząć, gdyż na tamtą chwilę nie byłem w stanie jechać. Oparłem więc rower o drzewo, rozłożyłem ręcznik na ziemi i położyłem się obok… Zasnąłem chwilę później, nie zdążywszy nawet przypiąć roweru do drzewa. Kiedy po godzinie ocknąłem się z drzemki, rower stał dokładnie w tym samym miejscu. Z nowymi siłami zacząłem zwiedzać Altwarp. Okazało się, że za mną 60 przejechanych tego dnia kilometrów. Światło słoneczne tak mocno odbijało się od jasnej drogi, że chwilami musiałem odwracać wzrok, bo widziałem tylko białą plamę przed sobą. Pogoda stała się nie do wytrzymania. Postanowiłem szybko opuścić miejscowość, która mówiąc krótko nie zachwyciła mnie niczym szczególnym. Owszem, można napotkać na ładną chatkę krytą strzechą czy zabytkowy wiatrak, ale spodziewałem się, że zobaczę dużo więcej malowniczych budowli. Na koniec pobytu w Altwarp dotarłem do przystani jachtowej, gdzie niegdyś przybijał prom. Charakteryzował się tym, że można było robić na nim zakupy bez cła. Po likwidacji strefy wolnocłowej, promy już nie pływają. Pozostała jednak infrastruktura portowa i dziś można do Nowego Warpna przeprawić się kutrem wycieczkowym. Mając w perspektywie kolejne kilkadziesiąt kilometrów drogi powrotnej zdecydowałem się na przeprawę wodną. Prom kursował trzy razy na dzień. Koszt biletu za osobę dorosłą i rower wynosił 3EUR, a rejs trwał 15 minut. W punkcie informacji turystycznej, gdzie próbowałem kupić bilet okazało się, że maksymalna liczba miejsc jest już zajęta. Następny… za dwie godziny. Powrót zatem rowerem nieunikniony.
Altwarp - port rybacki
Altwarp - dawne przejście graniczne


Nowe Warpno - plaża
Nowe Warpno - główna ulica
Będąc z powrotem w Rieth, znalazłem szlak rowerowy, który prowadził do byłej granicy polsko-niemieckiej Po minięciu biało-czerwonego słupka granicznego, było przede mną 7km asfaltowej ścieżki rowerowej przez sam środek lasu. Co jakiś czas ławeczki i tablice informacyjne na temat żyjących w lesie okazów zwierząt. Ktoś wyraźnie zainteresował się tym terenem. I dobrze się stało. Ścieżka kończyła się tuż przed Nowym Warpnem. Jednak od rogatek na plażę trzeba pokonać jeszcze 4km. Kiedy zamknięto strefę wolnocłową, Nowe Warpno stało się zapomnianą oazą, gdzie nikt nie docierał, bo nie miał po co. Dopiero od kilku lat przeżywa swój renesans. Wszystko za sprawą wygranej sprawy w sądzie o zaległe pieniądze z tytułu podatku wodnego. Fundusze zostały mądrze zainwestowane. Zagospodarowana strzeżona plaża, nowa promenada, przystań jachtowa, wieża widokowa, odnowiony rynek, niektóre ulice i elewacje budynków. To wszystko sprawiło, że zaczęły odbywać się tu większe imprezy masowe. Trzeba przyznać, że dziś Nowe Warpno wygląda bardziej niemiecko niż przeciwległe Altwarp. Postanowiłem wykorzystać te uroki i z wielką przyjemnością po dojechaniu na plażę, zanurzyłem się w ciepłej wodzie jeziora. Po kąpieli zamierzałem wstąpić do baru i zaopatrzyć się w coś zimnego do picia. Niestety stwierdziłem, że nie wziąłem polskiej waluty. Przez poranny pośpiech zabrałem tylko euro na wszelki wypadek, a w pobliżu kantoru brak. Mógłbym poprosić kogoś o wymianę waluty lub kupić coś po gorszym kursie, ale zapas wody jeszcze jest, więc odpuściłem. I to był błąd! Słońce zdawało się grzać mocniej z każdym kilometrem. Trochę odpoczywałem na parkingach pod drzewami, trochę prowadziłem rower. Przede wszystkim jednak starałem się jechać, bo jadąc odczuwałem jakiś podmuch wiatru. Gdy tylko się zatrzymałem, zalewałem się potem. Kiedy na liczniku wybiło mi 100km, dotarłem do Trzebieży. W samą porę, bo zapas wody skończył się nadspodziewanie szybko. W małym sklepiku z rybami poprosiłem o napełnienie bidonów. Ta kobieta uratowała mi życie! Dosłownie! Pozdrawiam ją przy okazji! Z nowym zapasem wody miałem przed sobą wciąż 20km do domu. Pokonałem je niemal spacerowym tempem, bo na więcej mnie nie było stać. Po przyjeździe na miejsce miałem mieszane uczucia.
  
Nowe Warpno - zabudowa z muru pruskiego
Nowe Warpno - polski słup graniczny i wieża widokowa na promenadzie
J. Nowowarpieńskie - w tle Altwarp
Zły byłem, bo jednak taki dystans w taką pogodę należy uznać za nierozważne posunięcie. Szczęśliwy, gdyż zrealizowałem plan. Nowe Warpno wypadło nieporównywalnie lepiej w konfrontacji z niemieckim Altwarp. Dotarłem gdzie chciałem i test roweru wypadł w miarę pomyślnie, chociaż to nie było do końca to, czego szukałem i kilka dni później rower został wystawiony na sprzedaż… Dlaczego? Amortyzowana rama zaczęła bardziej denerwować niż cieszyć, a przerzutka planetarna to jednak nie na moje potrzeby. Do miasta wystarczy, ale już w trasie średnio. No i waga roweru… Ten był zdecydowanie za ciężki!
Nowe Warpno - globus na placu Odkryć Geograficznych

I jeszcze na koniec ślad dzięki uprzejmości Google Maps... 120km pękło tego dnia...

Przejazd tam...

... i z powrotem




























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz