Dlaczego Karkonosze? Może dlatego, że z
tytułu posiadania rodziny w tamtych okolicach, jeździłem tam od dziecka.
Najpierw jako pieszy turysta, potem jako narciarz. Nigdy jednak na rowerze…
Ponieważ jak już powszechnie wiadomo, lubię trasy formować w pętle, żeby nie
wracać z miejsc docelowych po swoich śladach, planując objazd Karkonoszy,
oczywistym było wytyczenie na mapie czegoś w rodzaju okręgu, chociaż śladowi
mojego przejazdu do kręgu sporo brakowało. Planowałem to od dawna. Mało tego, nie
planowałem tego wyjazdu sam… co więcej, zaczął się niespodziewanie tak oddalać
w czasie, że pewnego dnia straciłem nadzieję czy w ogóle uda się do niego
doprowadzić. Na szczęście udało się, chociaż nie do końca tak, jak sobie
wymyśliłem. Po pierwsze, musiałem jechać sam. Mój kilka miesięcy wcześniej
poznany towarzysz okazjonalnych wycieczek rowerowych był bardzo chętny na
wyjazd, ale plany nieco pokrzyżowały inne czynniki, o których nie trzeba
wspominać. Ja się jednak zaparłem. Trafił się akurat tydzień, kiedy mogłem
skorzystać z kilku dni urlopu i bez stresu pojechać do Czech z rowerem. Czech,
które znałem jeszcze z czasów szczelnych granic, słodkich Lentilków i dużego
Rizka z frytkami, który podobno kosztował grosze… Co prawda moje upodobania
smakowe od tamtej pory się nieco zmieniły, ale przekonałem się, że ceny nadal
bardziej zapraszają niż odstraszają. Jak dobrze, że Czesi nie zdecydowali się
na przyjęcie waluty EURO. Wydawanie koron, jakoś mniej doskwiera…
Polana Jakuszycka |
Nazajutrz, ok. godz. 9:00, byłem gotów do
drogi. Domownicy jeszcze spali, więc szybko zjadłem lekkie śniadanie i
wyruszyłem na trasę. Nie pamiętam ile razy dzień wcześniej sprawdzałem prognozę
pogody, ale nie zapowiadało się na to, co mnie spotkało niedługo przed granicą.
Jelenia Góra także jeszcze spała, gdy wyjeżdżałem. Było to o tyle zrozumiałe,
że dzień wyjazdu wypadał w sobotę. Szybko dotarłem do Piechowic, a następnie do
Szklarskiej Poręby, skąd rozpoczęła się wspinaczka. I tak myślałem, że będzie
gorzej. Jeżdżąc tamtędy samochodem kilka lat wcześniej, spodziewałem się
ciężkich podjazdów. Tymczasem na Polanę Jakuszycką dotarłem w miarę
bezboleśnie. Nie wiem czy to zasługa kondycji, czy też emocji i radości z samej
jazdy w tamtych miejscach. Na Polanie zjadłem drugie śniadanie, kiedy to
nadciągnęła mgła i zaczęło lać. Wiedziałem, że pogoda w górach potrafi się
często zmieniać, ale tym razem nie chciała. Postanowiłem szybko przekroczyć
granicę, żeby nie myśleć o odwrocie. Jak już będę w Czechach, rzecz jasna będę
kontynuować… Do granicy było jeszcze lekko pod górę, a potem już tylko ostry
spadek. Jechałem pod wiatr. Deszcz, z każdą minutą się nasilał, atakował mnie
od przodu. W niesamowitym tempie nabierałem prędkości. To głównie zasługa
obciążonego sakwami roweru i sporego nachylenia terenu. Kilka sekund i na
liczniku 50km/h. Po chwili zaczęło zarzucać tyłem, więc dawałem po hamulcach.
Kiedy zwolniłem do 15km/h, zwalniałem manetkę i pozwalałem, aby rower znowu się
rozpędzał. Jednak nie na długo. Ponownie po kilku sekundach licznik pokazywał
50km/h, a ja z trudem łapałem równowagę. Myślałem wtedy o Szwecji, kiedy
jechałem pod wiatr i jednak dałem radę. Teraz też nic nie mogło mnie zatrzymać.
Jak się okazało, zatrzymać się było wyjątkowo ciężko, bo hamulce V-brake zanim
dotarłem do Harrachova były kompletnie zużyte… a Harrachov to pierwsza
miejscowość za granicą. Tam też ubrałem się cieplej. Wykręciłem płaszcz
przeciwdeszczowy i ruszyłem w dalszą drogę… w dół. Następne były Rokytnice nad
Jizerou i Jablonec, gdzie uczyłem się jeździć na nartach jakieś dziesięć lat
wcześniej. Tym razem jednak wioski narciarskie spływały wodą. Cały czas
jechałem wzdłuż rzeki Jizera i zastanawiałem się, czy szosa, po której jadę nie
ma aby na swojej powierzchni więcej wody. Kiedy dotarłem do Vrchlabi, przyszedł
czas na dłuższy postój. Zjadłem kolejny posiłek i odnotowałem, że za około
godzinę powinienem być na miejscu. Zbliżała się godz. 14:00. Deszcz nieco
zmalał. Dziękowałem sobie za wybór opcji noclegu w pensjonacie, a nie w
namiocie. Chowałem się co rusz na przystankach autobusowych, żeby przeczekać
większe nasilenia deszczu. Jak na ironię, mimo iż moja trasa prowadziła raczej
w dół, czyli w większości były to zjazdy, wyczekiwałem czegoś zupełnie
przeciwnego. Ogarniał mnie pełny spokój, kiedy widziałem przed sobą kolejny
podjazd… nawet jeśli był spory. Nie miałem przecież hamulców. Dlatego każdy
zjazd był katorgą. Co chwilę bowiem musiałem osuwać się na ramę i mocno
obciążony rower hamować… butami!!! Nie było innego sposobu.
Pension Baron |
Wreszcie dotarłem do miejsca noclegu. Pension
Baron oferował pokój z łazienką, wi-fi, mały bar, salę telewizyjną i coś do
jedzenia na ciepło oraz – co najważniejsze – bezpieczne miejsce na przechowanie
roweru. Szef obiektu okazał się bardzo rozmownym i uczynnym człowiekiem. I tu
znowu przekonałem się, że Czechy to był dobry wybór. Ja mówiłem po polsku, on
po czesku i rozumieliśmy się doskonale. Oczywiście obaj używaliśmy prostego
języka i „drukowanych” liter w wymowie, aby na pewno się zrozumieć. Jednak
dzięki tym zabiegom porozumiewaliśmy się bez problemu. Nareszcie zjadłem
Smażony ser, wypijając przy tym dwa kufle pysznego czeskiego piwa. Po
odstawieniu roweru w bezpieczne miejsce, postanowiłem sprawdzić stan mojego
ekwipunku. Obawiałem się najgorszego. Deszcz nie dawał za wygraną przez całą
drogę. Wyszło tego dnia jakieś 80km. Po przekroczeniu progu pensjonatu nie
miałem na sobie suchego punktu. Woda z butów tryskała na boki przy każdym
zetknięciu się z powierzchnią podłogi. A jednak… z sakw wyjąłem suche rzeczy na
przebranie. Z powodu poru roku, czyli lata, wszystko co mokre musiałem suszyć
na wieszakach korzystając z przeciągu z pokoju. Jednak to, co miałem zapakowane
było idealnie suche. Zrozumiałem, że dobry sprzęt, to nieodzowna część każdej
wyprawy, tak jak i pogoda…. Jakakolwiek by nie była! Patrząc w tamtej chwili na
deszcz za oknem, po sześciu godzinach spędzonych w siodełku, pozostało tylko
się z tego śmiać… Ponieważ gości było niewielu i wszyscy szybko kończyli dzień,
do późnych godzin wieczornych rozmawiałem z kierownikiem obiektu o sprawach
bieżących i trochę dalszych. Wreszcie, ok. godziny 22:30, postanowiliśmy pójść
spać.
Serce Pensjonatu Baron |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz