Na Uznamie właśnie… Kilka
kilometrów od Pudagli znajduje się mały park rozrywki dla dzieci. Właściwie to
mikro… Leży tam posąg Guliwera i jest jeszcze kilka dodatkowych atrakcji.
Miejscówka kompletnie do bani, bo w szczerym polu. Reklama też słaba, więc ruch
na miejscu taki sobie – kilkanaście osób. Poza tym rozrywek też nie za wiele, a
naprzeciwko kopalnia odkrywkowa, więc trochę się kurzy… Dobrze, że była
niedziela i zakład nie pracował. Inaczej jeszcze inne przyjazne hałasy… Do
środka nie wchodziłem, ale opinie ludzi są mieszane…
Dalsza jazda to praktycznie ciągłe
zastanawianie się czy nie skręciłem gdzieś źle, bo droga zaczynała się
wydłużać. Miało być ok 50km całości, ale jakoś nie chciało tyle wyjść. Jakiś
bajkowy ten Uznam się wydawał, bo najpierw Guliwer, a potem po drodze Śnieżka
und sieben Krasnoludken napotkałem… jak powiększysz mocno obraz, to zobaczysz...
Kiedy jednak natrafiłem na tablicę z napisem Ahlbeck 1km,
mogłem zwolnić, bo byłem prawie na miejscu. Prawie… Ten 1km okazał się 3km po leśnych
wzgórzach, które chętnie bym ominął. Szlak kierował jednak do lasu, a po szosie
zabraniano jechać rowerom. Kiedy nareszcie wróciłem do Świnoujścia, mogłem na
spokojnie połączyć się z netem i zobaczyć dokładnie jak dojechać do innego
przejścia granicznego, gdyż planowałem tego dnia jeszcze raz znaleźć się w
Niemczech, tym razem w Kamminke. Jadąc ulicami Świnoujścia, szybko znalazłem
drogowskaz do tej miejscowości. To pierwsza wioska zaraz za granicą, a
przejście graniczne jest wybitnie pieszo-rowerowe. Przypomina przejście k.
Nowego Warpna, a dalsza droga tą do
Rieth. Wąska asfaltowa nitka pomiędzy drzewami. Niemiecki schemat…?
Rieth. Wąska asfaltowa nitka pomiędzy drzewami. Niemiecki schemat…?
Dlaczego Kamminke? Kiedyś pływał tam prom
wolnocłowy z Nowego Warpna. Tyle, że z promu nie można było zejść, tylko wracało
się z powrotem do Polski. Chciałem zobaczyć to miejsce od strony lądu i
wreszcie się udało. Sama wioska też ciekawa. Jeśli już jestem przy schematach…
bardzo przypomina Altwarp. Polskie wsie jakoś bardziej się od siebie różnią.
Niemieckie wydają się identyczne…
Dojechałem
więc na przystań, gdzie była jakaś restauracja i kilka kamperów. Kampery stały
za sznurkiem i stare geriatryki tylko patrzyli czy ktoś aby nie zbliża się za
bardzo do ich strefy. Szczególnie jeden krzywo na mnie patrzył. Mało, że intruz
na niemal jego ziemi, to jeszcze z rowerem. Przysiadłem więc ostentacyjnie na
ławce tuż przed jego wozem. Zasłoniłem mu trochę widok i zrobiłem kolejną
przerwę. Byłem na przestrzeni publicznej. Widziałem, że trochę się gotował, ale
nic nie mógł zrobić. Ławka była akurat bliżej plaży niż miejsce do parkowania. Żeby
ten Zalew był głębszy, mógłby konkurować z morzem, a tak… rozrywka dla
geriatrii i to tej ceniącej naprawdę wielki spokój, bo nad morzem większy
zgiełk.
Cóż,
więcej za bardzo do zwiedzania nie było. Ani zamku, ani innych ciekawych ruin.
Poza tym trzeba było wracać, bo co jakby się Guliwer obudził i przybiegł na
brzeg Zalewu…?Opuściłem więc to miejsce z podobną satysfakcją co zawsze, czyli… odhaczone. Czas na kolejne wypady…
Kolejny już niedługo… Bory Tucholskie czekają…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz