piątek, 1 czerwca 2018

Wycieczka do Malchow


          Szukając ciekawych miejsc, gdzie można pojechać z dzieckiem w czasie wolnych dni, natrafiłem na Malchow. Leży niedaleko od granicy, a skrywa w sobie stary folwark, za murami którego przygotowano mini atrakcje. Stanowią je labirynty z kamieni, krzaków i desek. W rezultacie to spirale, z poukładanych na ziemi kamieni lub zasadzonych krzewów, po których dziecko biega do momentu krytycznego zakręcenia mu się w głowie. Atrakcja może i fajna dla dzieci w wieku 1-3. Ponieważ uznałem, że mojego starszego już dziecka nie zaciekawi taka wizyta wśród kamiennych labiryntów, wykorzystałem to miejsce jako punkt docelowy jednej wycieczki… oczywiście na rowerze. Ponieważ każdy powód jest dobry, żeby wsiąść na rower, założyłem że jadę szukać atrakcji na wolne dni z dzieckiem. Fakt, że przy okazji pękło ponad 80km, mogłem już sobie przemilczeć…


          Tak, jak przy wypadzie do Brüssow, na początku jechałem tym samym szlakiem. Najpierw Lubieszyn, potem Lӧcknitz, Brüssow i dalej na Fahrenwalde, Damerow i Malchow. Powrót zaplanowany przez Pasewalk i Rossow, aby ładna pętla wyszła. Podczas ostatniej wizyty w Brüssow nie dojechałem dalej niż do centrum miejscowości. A warto! Jadąc dalej w stronę Pasewalku, mija się jezioro, dookoła którego biegnie jakaś ścieżka turystyczna. Nie miałem za dużo czasu, ale przy okazji można objechać wodę dookoła. Może na coś ciekawego się natrafi. Jednak to, co zobaczyłem na rogatkach miejscowości wbiło mnie w ziemię. Jest tam punkt widokowy. Wygląda jak Piramida Azteków, tylko bez schodów po środku, no i chyba trochę niższa. Olbrzymi kopiec, na którego szczyt prowadzi droga dookoła. Na samej górze są ławki i wspaniałe widoki na okolicę. Oczywiście na szczyt wjechałem rowerem, ale łatwo nie było. Ponieważ jednak była godzina 9:00, ludzi też nie było. Uczucie podobne jak przy wizycie na Alles stenar w Szwecji. Tylko historia miejsca trochę mniej tajemnicza. Przede wszystkim jednak byłem tam sam. Piramida ma wysokość 23 metrów, a podstawa wymiary 80m x 80m. Nazywa się Brüssower Utkiek, co oznacza miejsce z ładnym widokiem. Budowano ją długo, od zera. Podobno inwestycja zakończyła się w 2014 roku. Wciąż jednak jest chyba mało znana, a naprawdę polecam się tam wdrapać!
          Po kilku głębszych wdechach i mocnym starciu klocków hamulcowych podczas zjazdu z piramidy, pojechałem w kierunku Fahrenwalde. Tam, w centrum wsi napotkałem na drogowskaz, jakich wiele… praktycznie wszędzie na świecie. Kierunki w różne świata strony i odległości. Już wiem, że z Fahrenwalde do Oslo jest 900km… Natchniony tą nieprzydatną informacją skierowałem się na Damerow. Między Fahrenwalde a Damerow wytrzęsło mnie za kilka ostatnich lat wypadów. Droga brukowana jest fatalna. Przecina pole i dobrze, że to tylko 2-3km, bo nie idzie jej zdzierżyć. Przed Damerow wzjeżdża się na wiadukt, który przecina biegnącą pod spodem autostradę nr 20 do Prenzlau. Zdumiewająca jest różnica w poziomach hałasu pomiędzy tamtym miejscem a resztą terenów, przez które przejeżdżałem. Damerow to z kolei jakaś kocia wioska. Jadąc zauważyłem kota przy drodze. Leżał nieruchomo. Kiedy przejechałem obok również się nie ruszył. Uznałem, że padł ofiarą jakiegoś samochodu. Tymczasem kot… spał. Dalej napotkałem jeszcze kilkanaście zwiniętych w kłębek podobnych osobników. Wszystkie spały niewzruszone przed blokiem mieszkalnym, porozrzucane na trawniku. Widok przekomiczny… Wreszcie dotarłem do głównej drogi nr 108. Pojechałem w lewo i po kilku kilometrach osiągnąłem Malchow.
          Folwark był zamknięty, ale ponad niezbyt wysokim ogrodzeniem mogłem zobaczyć te niby labirynty. Tak, jak pisałem wcześniej, nie ma się czym zachwycać, a na pewno nie w momencie posiadania dzieci w wieku starszym niż 3 lata… przynajmniej w mojej ocenie.
          Kilka fotek i powrót. Teraz w kierunku na Pasewalk. Nigdy nie jechałem od tej strony do Pasewalku, stąd nigdy nie widziałem tamtejszych terenów. Po raz drugi przecinałem autostradę nr 20, a do miasta wjechałem od południa. Jadąc przez park zauważyłem jakieś ruiny, ale brak opisu sprawił, że nie wiem co to takiego… W centrum miasta z kolei przez przejście dla pieszych przechodziła jakaś babcia z rowerem. Nie wiem jak to zrobiła, ale kiedy zielone światło było na wykończeniu, babcia na środku skrzyżowania wyłożyła się na jezdni… Zablokowała cały ruch. Kiedy akurat do niej podjeżdżałem, już pomagał jej wstać jakiś kierowca ciężarówki. Problem polegał na tym, że miała zakleszczoną nogę między ramą a przednim błotnikiem. Nie wiem jak to zrobiła, ale musieliśmy użyć we dwójkę (z tym kierowcą) sporo siły, że podnieść przód roweru i w powietrzu skręcić kierownicę. Wtedy babcia wyjęła nogę i mogła wstać. Mówiła, że wszystko ok, ale jak potem widziałem, na rower już nie wsiadła. Kontynuowała spacer z rowerem przy boku, lekko utykając…
          Wracałem znaną już sobie drogą do Lӧcknitz, chociaż tym razem pustą, bez żadnej geriatrii na rowerach, którą trzeba omijać po uprzednim otrąbieniu. Unikałem tego szlaku ze względu na 3km odcinek, gdzie jedzie się po szosie wierząc, że żaden samochód mijający rower nie zahaczy nas lusterkiem. I tu kolejna niespodzianka. Już budują na tym odcinku ścieżkę rowerową. Nie wiem czemu z kostki, ale zawsze to lepsze niż brak ścieżki…
           Po dotarciu do Lӧcknitz zobaczyłem, że na liczniku wybiło 70km. Można było odpocząć, do czego znakomicie nadawał się przystanek autobusowy. Niestety robiło się duszno, więc szybko kontynuowałem jazdę, żeby czuć przynajmniej jakiś powiew. Średnim tempem dojechałem do granicy, gdzie zostawiłem samochód. Potem już tylko rower na pakę i do domu.
          Z pewnością piramida stanowiła największą atrakcję tego wyjazdu, a nie była jego celem. Właściwie każdy wypad jest celem samym w sobie. Malchow nie zachwyca, ale stanowiło najdalej jak do tej pory wysunięty na zachód punkt Meklemburgii, do którego dojechałem. 
             Dzięki uprzejmości Google maps zaznaczam ślad wyjazdu...









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz