środa, 23 listopada 2016

Pierwsza w Polsce świecąca ścieżka rowerowa



     Czego to ludzie nie wymyślą, można rzec… 

       Pierwsza w Polsce ścieżka rowerowa, która nocą oddaje nagromadzone światło słoneczne jest już dostępna dla rowerzystów. Nawierzchnia świecącej ścieżki rowerowej zawiera tzw. luminofory. To specjalne substancje syntetyczne, które „ładują” się za pomocą światła dziennego, a następnie nocą emitują nagromadzoną energię. W ciągu dnia ścieżka rowerowa ma natomiast kolor niebieski. Chodziło o stworzenie optymalnej kompozycji kolorystycznej z pobliskim jeziorem i naturą, a także, w głównej mierze, o bezpieczeństwo wszystkich uczestników ruchu.

     Ta wyjątkowa innowacja powstała w pobliżu Lidzbarka Warmińskiego, na szlaku prowadzącym nad Jezioro Wielochowskie. Świecąca ścieżka nie potrzebuje żadnego dodatkowego zasilania – jest w zupełności samowystarczalna, ekologiczna i co najważniejsze, poprawia bezpieczeństwo rowerzystów.
 

      Materiał, z który posłużył do budowy ścieżki jest w stanie oddawać światło przez ponad 10 godzin. Oznacza to, że przez całą noc ścieżka emituje energię świetlną i ponownie gromadzi ją następnego dnia, bez konieczności wspomagania dodatkowymi źródłami energii. Podobna ścieżka funkcjonuje już na przykład w Holandii, ale ta w Polsce w przeciwieństwie do rozwiązania holenderskiego nie wymaga żadnego dodatkowego zasilania.

      
     Działanie materiału, z którego powstała ścieżka, związane jest ze zjawiskiem luminescencji. Polega ono na pochłonięciu promieniowania elektromagnetycznego z obszaru widzialnego, ultrafioletu lub podczerwieni. Pochłonięta energia jest następnie emitowana w postaci światła, na ogół o energii mniejszej niż energia światła wzbudzającego. 
Kask w kształcie fryzury ludzika z LEGO, świecąca ścieżka rowerowa…

Ciekawe, co następne…?

poniedziałek, 21 listopada 2016

Relacja z wyprawy - "Dookoła Karkonoszy" na stronie Crosso!

      Nastał ten dzień, kiedy tzw. promowanie produktu przyniosło oczekiwane rezultaty. Firma Crosso, której chciałem raz jeszcze podziękować, umieściła moją relację z wypadu do Czech na swojej oficjalnej stronie w zakładce "Podróże po Europie" z adresem bloga, odsyłającym na niniejszą stronę. 

Cóż dodać... dla mnie super!

sobota, 5 listopada 2016

Wyprawa dookoła Karkonoszy - Czechy... cz.2



          Nazajutrz obawiałem się nieco o zmęczenie organizmu dniem poprzednim, ale o dziwo czułem się znakomicie. Ponadto słońce dawało o sobie znać od samego rana. Buty, które ani trochę nie wyschły, postanowiłem wystawić na zewnątrz w miejscu, gdzie akurat najmocniej padały promienie słoneczne. Zdało to egzamin. Po dwóch godzinach były suche. Śniadanie skończyłem ok. godz. 10:00, po czym szybko opuściłem pensjonat, cały czas mając w myślach najcięższy podjazd, jaki czekał mnie tego dnia. To granica na Przełęczy Okraj – Mala Upa – 23km podjazdu i wjazd na wysokość 1046m n.p.m. 
          Mijając kolejne wioski, mijałem również sklepy, w których miałem zamiar zakupić kilka butelek czeskiego piwa. Jednak dziwnym trafem do żadnego sklepu nie trafiłem. Po zapoznaniu się z cenami w miejscowych barach, szybko doszedłem do wniosku, że lepiej degustować na miejscu. Ostatni przystanek zrobiłem tuż za miejscowością Mlade Buky.
Za barem siedział facet, który nie marnował czasu na wpatrywanie się w ściany. Kiedy wszedłem, nawet mnie nie zauważył, bo zajęty był graniem na gitarze i próbą zarejestrowania swojej twórczości na komputerze. Nadal nie byłem pewien swoich sił w mierzeniu się z podjazdem, który mnie czekał. Zamawiając piwo wspomniałem mu o tym. Wtedy on najpierw wskazał na kufel, a następnie na rower i powiedział: „Ty to wypij i na hore to jede samo”. Prawdziwy muzyk. Bratnia dusza. Potem wrócił do grania, jakby mnie tam w ogóle nie było…
Horni Mala Upa
Horni Mala Upa

          Szybko przystąpiłem więc do próby zdobycia szczytu. Podjazd był długi, ale dosyć łagodny, przynajmniej w stosunku do tego, czego się spodziewałem. Mniej więcej w połowie zrobiłem jeszcze postój na zebranie sił i rozciąganie mięśni. Poza tym wcale nie było tak do końca pod górę, bo zdarzały się i zjazdy. Mimo, iż pogoda zrobiła się absolutnie piękna tego dnia, ja nadal nie miałem hamulców. Znowu więc hamowałem butami, chociaż na suchej nawierzchni było to o wiele skuteczniejsze.
Górski klimat Karkonoszy
ZASTAVKA - Przystanek autobusowy
Tuż przy granicy - Pomezni Boudy
Wreszcie dojechałem do granicy. Horni Mala Upa, ponad kilometr przewyższenia. Ostatni posiłek w Czechach tego dnia, zjadłem w dobrze znanej mi z czasów dzieciństwa restauracji  Pomezni Bouda. Później ostatni rzut oka na Czechy i zjazd w kierunku Kowar. W tym miejscu nastąpiła szybka weryfikacja zagrożenia, jakim było nieposiadanie hamulców. Po prostu czekał mnie spacer z rowerem jakieś 15km w dół drogi, albo wjazd w przepaść. Fatalna, wąska i kręta nitka nie dawała mi szans. Postanowiłem więc zdobyć się na desperacki krok. Miałem jeszcze trochę hamulca przedniego. Używać się go bałem, ale specjalnie wyjścia też nie było. Naciągnąłem trochę bardziej linkę i po kilku testach, powoli zjeżdżałem na dół. Nie było tak źle, ale od tamtej pory nie wybieram się nigdzie dalej bez zapasowego kompletu klocków. Do Jeleniej Góry dotarłem po południu, notując łącznie 160km pętli wokół Karkonoszy. Zaliczone! Czas planować następne wyzwania. Jazda po górach jest świetna, a zmieniająca się pogoda… cóż, jest częścią każdej wyprawy! 
          Po powrocie do domu oddałem rower do serwisu, gdzie jak się okazało oprócz hamulców trzeba było wymienić łańcuch, kasetę tylną i podregulować napęd. Po dwóch dniach odebrałem naprawioną i odświeżoną maszynę. Świetnie, można było planować kolejne drobne wyjazdy, kończące tegoroczny sezon.      

Ślad dzięki uprzejmości Google Maps...