Nieco
z konieczności, ale oczywiście również dla przyjemności, wybrałem się do
miejscowości Tantow. Koniecznością było odwiedzenie dworca i sprawdzenie
rozkładów jazdy pociągów z tymi internetowymi. Oczywiście wierzyłem, że gdy
będę tamtędy jechał pociągiem kilka dni później, to ten rozkład z netu będzie
się zgadzał, ale pretekst, żeby przy okazji pojeździć na rowerze też już był…
Tak więc pojechałem. Trasa od Lubieszyna oklepaną ścieżką asfaltową aż do
miejscowości Storkow, którą też chciałem odwiedzić.
Mieści
się tam bowiem zabytkowy wiatrak, który chciałem zobaczyć. Szkoda, że stoi za
ogrodzeniem i nie można podejść tak blisko jak choćby do podobnego na Uznamie.
Niemniej miejsce jest nieźle oznakowane, a przy zjeździe do wiatraka stoi
mniejsza konstrukcja ze słomy i paru listewek, co jest całkiem pomysłową
zachętą do odwiedzenia tego właściwego obiektu. Być może ze Storkow prowadziła
jakaś droga przez pole do Tantow. Jednak ja musiałem jechać szosą. Nie miałem
mapy, która sięgała tak nisko, a danych komórkowych używać nie będę za granicą
bez wyraźnej potrzeby. Pojechałem więc szosą, obok której już nie było ścieżki
dla rowerów. Ruch był jednak znikomy i po chwili dotarłem do Tantow. Ciężko
tu mówić o dworcu, bo go tam nie ma. Jest tylko przystanek kolejowy. Aktualnie
trwa remont wiat i okolicznych ścieżek, więc po ukończeniu będzie pewnie
całkiem nowocześnie. Już teraz są tablice świetlne. Przypominam, to nie
dworzec, tylko dwie wiaty na obrzeżu dwóch torów. Upewniwszy
się, że pociągi jeżdżą zgodnie rozkładem
(cholernie punktualne), mogłem wracać z powrotem. Na słupie z kierunkami
znalazłem małą mapę, którą sfotografowałem. Dzięki temu miałem mapę okolicy. Po
chwili pojawił się również pomysł, aby odwiedzić Gartz, które leży niedaleko Tantow.
Można tam pojechać na koniec lata, a może na początek jesieni… zobaczymy.
Powrót
odbył się drogą asfaltową, przeznaczoną głównie (choć nie tylko) dla rowerów.
Po drodze natrafiłem na wieś Rosow. W centrum stoi kościół z najdziwniejszą
wieżą jaką widziałem. Z daleka już było widać, że to sam szkielet wieży.
Myślałem, że może trwa remont. Tymczasem podjeżdżając bliżej dało się zauważyć,
że wieża jest wieżą jak najbardziej widokową. Nie jest zabudowana, a na szczyt
prowadzą schody i jest tam również taras widokowy. Może kiedyś uda się tam
wejść. Akurat była msza, więc nie chciałem się wciskać na siłę… Mało tego, na
dachu kościoła zamontowano kolektory słoneczne. Jakiś postępowy proboszcz musi
tym zarządzać… To również pierwszy raz kiedy spotykam taki widok.
Droga
Asfaltowa wiodła do Nadrensee. Wcześniej minąłem autostradę na Berlin i znowu
przez chwilę zrobiło się głośno. Jaki to jest niesamowity kontrast hałasów,
kiedy jadę przez niemal bezludne wioski i nagle wjeżdżam w rejon autostrady.
Nie da się opisać. Poza tym nic przyjemnego… a wcale dużo samochodów nie jechało...
Mogłem
cisnąć dalej asfaltem na Krackow, ale postanowiłem skręcić na pole i skrócić
sobie drogę przez Hohenholz. Droga była taka sobie. Trochę grzebałem się w
piachu i słońce paliło niemiłosiernie… a na środku pola cienia nie było… Po
dojechaniu do Hohenholz zanotowałem wieżę kościoła, która miała kolor, jakiego
wcześniej nie widziałem. Nie sądzę, że to oryginalna farba, jednak bądź co
bądź, niespotykana.
Dalej
droga przebiegła bez przeszkód. Słońce grzało a ja próbowałem przyspieszać,
żeby jak najszybciej dotrzeć do samochodu. Skończyło się zadyszką, ale kolejne
60km było zaliczone.
Na
koniec ślad dzięki uprzejmości Google Maps…