Wycieczka fajna, bo miała jak dla
mnie wartość dodaną. To ten zamek i informacja o dębie. Coś, o czym nie
wiedziałem, a teraz stanie się celem któregoś wypadu. Wciąż jednak nie na takie
zamki czekam…
niedziela, 27 maja 2018
Wycieczka do Brüssow
wtorek, 22 maja 2018
Wycieczka dookoła Zalewu Szczecińskiego
Kartka z kalendarza…
Ten szlak jest również oklepany,
więc musiałem go obrobić i ja. Problem w tym, że akurat kiedy się tam wybrałem,
siadł mi aparat i nie mam zdjęć z tego wypadu. Polecam jednak. Trzeba tylko
oddać jedno… daleko nad to Morze…! Może kiedyś zrobię tę trasę jeszcze raz.
Wtedy dołożę dokumentację fotograficzną J
Póki co chciałem wstawić fotki faktycznie z tamtych terenów, zrobione przy okazji
innych, krótszych wycieczek...


Trasę rozpocząłem z Centrum Szczecina, skąd pojechałem do Polic, a potem na
granicę w Dobieszczynie. Dalej pojechałem wzdłuż szlaku, który jest niczym
innym jak szlakiem Odra-Nysa. Po około 45 kilometrach dalej dotarłem do
Ueckermunde, gdzie mieści się ciekawe zoo, które jednak zwiedziłem przy innej
okazji. Miasteczko ma jednak swój urok i całkiem ciekawy rynek. Dalej na
północny zachód trasa ciągnęła się aż do Leopoldshagen i Karsin, gdzie można
się przeprawić promem na Uznam, oszczędzając siły na powrót. Ja jednak nie
miałem tego w planach, tylko uporczywie dążyłem do miejscowości Anklam. Nie
sądziłem, że krajobraz wokół Zalewu jest aż tak zróżnicowany. Drogowskazy do
Anklam ciągnęły się za mną i niby kilometrów ubywało, ale cały czas nie mogłem
dojechać do tego miasta. W sumie nie ma się co dziwić. Gdy wreszcie dojechałem
do Anklam, na liczniku wybiło 100km przejechanego tego dnia dystansu. Mocno
wiało w twarz przed samym dojazdem do miasta, a droga biegła przez betonowe
płyty. To średnio przyjemny kawałek trasy, ale trzeba go było pokonać. Przejeżdża
się również przez rozlewiska Zalewu, doświadczając widoku klęski ekologicznej.
Przez całą długość asfaltowej ścieżki dokładnie przez środek wody widać same
konary jakby spalonych drzew. Nie wiem co tam się stało, czy to przemysł czy
kwaśne deszcze, ale widoki nie są przyjemne.
Chwilę się pokręciłem po Anklam.
Miasteczko jak wiele innych przygranicznych niemieckich miast. W sumie nic
szczególnego, więc można było sterować dalej. Po drodze minąłem drogowskaz na Greifswald
i przez chwilę miałem ochotę tam skręcić, ale było tam kolejne kilkadziesiąt
kilometrów, więc odpuściłem. Za Anklam na przystanku dla rowerów zjadłem lekki
posiłek i posterowałem w kierunku wyspy Uznam. Na szczęście most był otwarty,
więc nie trzeba było czekać na przeprawę. Podobno różnie z tym bywa, ale nie
mam dokładnych danych, więc nie wypowiadam się dalej w temacie, żeby nikogo nie
wprowadzić w błąd. Ja przejechałem i rozpocząłem kolejne 50km w kierunku
Świnoujścia. I wtedy coś zrozumiałem…
Szlak rowerowy prowadzi dokładnie
tam, gdzie żaden Niemiec nie zechce wjechać samochodem J Droga głównie brukowana, więc
należy nastawić się na trzęsawkę. Potem trochę polami i znów kolejne wioski na
Uznamie, znane i opisane już przeze mnie przy okazji innych relacji z
wycieczek. Kiedy dojechałem do Stolpe, musiałem się zatrzymać i odpocząć. Po
raz pierwszy czułem się naprawdę zmęczony i zaczynałem powątpiewać, że osiągnę
cel. Na liczniku było przejechanych 130km…
Już wtedy miałem plan, żeby
podjechać do Kamminke, ale bliskość Świnoujścia wydała się bardziej kusząca.
Kamminke osiągnąłem innym razem podczas wypadu na Uznam, co też zarchiwizowałem
w innym poście. Ostatnia część trasy to górzysty teren leśny. Ostre podjazdy i
takie same zjazdy. W sumie niezłe dla kogoś, kto dopiero wyszedł na rower. Ja
byłem już zmęczony, ale pokonać te tereny się udało i objawił się Ahlbeck, ze
swoją infrastrukturą i pensjonatami, które wyglądają bajkowo po odrestaurowaniu…
Po Ahlbecku jak wiadomo promenadą
do granicy i byłem w Świnoujściu. 153km dało się we znaki. W dodatku całą drogę
łupało Słońce. Ponieważ miałem zapewniony nocleg, pojechałem wziąć prysznic, a
potem… z powrotem na rower i na plażę. Kilka piw i błogi odpoczynek na piasku z
rowerem pod pachą… Potem powrót do miejsca, gdzie spałem i o godz. 22
faktycznie już spałem… Tego dnia pękło 179km. Zacnie… Scott, na którym jechałem
dał radę. Wytrzymał bagażnik i stare sakwy, które jeszcze wtedy wydawały mi się
odpowiednie do takich wypraw.








Następnego dnia szybkie śniadanie
i powrót wzdłuż drogi krajowej znad morza do Szczecina. Oczywiście nie po głównej,
tylko po wioskach, żeby bezpieczniej było. Nie ma co za bardzo pisać, bo
jechałem praktycznie się nie zatrzymując. Widoki znane z wyjazdów nad morze,
więc obyło się bez emocji, jak po drodze w tamtą stronę. I tak jedna wieś za
drugą, czyli Międzyzdroje, Wolin, Stepnica, Rurka, Kliniska, Szczecin Dąbie i
Centrum… a potem dojechałem do domu. Zamknęło się w granicach 270km.
Pętla ciekawa, zwłaszcza po
niemieckiej stronie duże zróżnicowanie krajobrazu, ale od Anklam przez sporą
część Uznamu droga już nieciekawa. Ogólnie rzecz ujmując polecam!
Pozostaje jeszcze ślad
dzięki uprzejmości Google maps...
poniedziałek, 7 maja 2018
Majówka po holendersku po raz drugi
Podczas ostatniego długiego tygodnia majowego ponownie miałem przyjemność spędzić kilka dni w Holandii. Korzystając więc z okazji, po dojeździe na miejsce, przywitaniu przyjaciół, rozpakowaniu gratów itp…, mogłem planować płaskie przejażdżki, a raczej spacery z wykorzystaniem roweru po zupełnie płaskim terenie. Miasto do dyspozycji miałem to samo, co trzy lata wcześniej, czyli małe Alphen aan den Rijn, niedaleko Amsterdamu.
Tym razem, miałem do dyspozycji
dwa rowery. Pierwszy to niejaki ZYSSLER, który nie został wyposażony w
przerzutki. Ciekawostką były jednak hamulce, które mimo braku przełożeń
umiejscowiono na kierownicy. Hamowanie odbywało się więc tylko przy użyciu rąk.
rower miał dwa bagażniki. Pierwszy, nad przednim kołem służy do postawienia tam
kraty piwa. To sztywna konstrukcja, która może unieść 15kg… przynajmniej wg
zaleceń producenta. Tył dźwignie 25kg. Szału więc nie ma.
Drugi pojazd to ten sam, na
którym już miałem przyjemność jeździć, czyli GAZELLE, z przerzutką planetarną. Znowu
dałem się omamić, jaki to fajny wynalazek. Jednak szybko przytoczyłem sobie
rzeczywistość dookoła swojego miejsca zamieszkania i utwierdziłem się w
przekonaniu, że ten
system tu nie zadziała. To tylko do jazdy po płaskim
mieście.
Alphen znałem już dosyć dobrze z
ostatnich przejażdżek, więc nie było problemu, żeby teraz dokładniej zrobić te
same szlaki, czy lekko je nawet rozszerzyć. Zjeździłem miasto wzdłuż i wszerz.
Infrastruktura jest po prostu powalająca. Wszędzie da się dojechać rowerem!
Mało tego, rowerzysta ma pierwszeństwo. Dobrze o tym pamiętać jeżdżąc
samochodem, bo rzadko kiedy podczas kolizji jest się na wygranej pozycji… jeśli
jest się kierowcą auta. Miejscowi generalnie nie uważają na nikogo. Podobno
wolą wjechać w samochód nie dbając o własne zdrowie. Ważne, że kasa będzie się
zgadzać, jeśli udowodnią, że mieli pierwszeństwo…
Ciekawym punktem był muzyczny
zakątek. To taka mała galeria. Graffiti przedstawiające kilku klasycznych
kompozytorów. Brakowało wśród nich Chopina, ale cóż…
Ponadto kilka zwodzonych
mostów, otwieranych bardzo często i kanały, kanały, kanały. Wszędzie kanały. Transport
wodny śródlądowy jest bardzo mocno rozwinięty. Raz do roku płynie po tych
kanałach barka i robi porządki. Pod koniec trasy wiezie na sobie stosy
zardzewiałych rowerów… wyciągniętych z kanału…
Nie ma co się specjalnie
rozpisywać. Ot takie snucie się po mieście było. Bez licznika, bez celu i bez
poczucia czasu… fajnie jednak, bo zupełnie inaczej niż zwykle… Polecam każdemu,
zamiast spaceru!
Subskrybuj:
Posty (Atom)