Kiedy
za oknem zelżało (w kontekście temperatury), postanowiłem odwiedzić teren,
który z dziwnych przyczyn jeszcze nie został przeze mnie odwiedzony. Celem
wycieczki stało się miasteczko Penkun. Schemat był klasyczny, czyli autem na
granicę, a potem rower i kierunek na południe. Szybko dojechałem do Schwennenz,
które dotychczas znane mi było tylko z tego, że stanowiło ostatni punkt
wycieczek, bo zaraz za nim jest granica z Polską. Tym razem było początkiem jazdy.
Następne w kolejności Ladenthin zaciekawiło mnie dwiema rzeczami. Pierwsza to
buda dla psa… na środku stawu. Pomysł dosyć niespotykany, ale jeśli się
sprawdza i służy psu, to czemu nie…
W Krackowie ciekawe do zwiedzenia może być
muzeum starych samochodów. Sam co prawda nie byłem, ale czytałem kilka
pozytywnych opinii, że warto. Nie zatrzymywałem się jednak na dłużej, bo w tym
miasteczku byłem już dłużej przy innej okazji. Skierowałem się więc na Penkun.
Podsumowując... fajna trasa i fajne miasto docelowe. Na
kilkugodzinny spacer polecam! Mimo, że mapa tego nie pokazuje, wyszło mi 66km. Pewnie dlatego, że kręciłem się po Penkun.