
To jednak nie wszystko. Najlepsze co odkryłem, to pewien fakt. Mianowicie rozpoznałem w tamtym miejscu efekty działalności pogórniczej. Stawiam swój rower (a to naprawdę dużo :), że w miejcu obecnego wypoczynku i miejsc do kąpieli, była kiedyś kopalnia odkrywkowa. Po rekultywacji, tereny zmieniono w kierunku rekreacyjnym. Powiedzmy, że jestem pewien swego, bo jakiś czas siedziałem w tej branży :) W każdym razie było gorąco, sucho i pyląco. Szukałem więc miejsca, gdzie byłoby nieco więcej cienia...


Na wjeździe uderzająca pustka. Widać klimat DDR. Kilka osób w oknach obserwowało mój rajd pomiędzy wąskimi ulicami niedaleko rynku. Przy blokach stały zaparkowane rowery, które jednak stały dalej i nikt się nimi nie interesował, bo... to zupełnie normalne. Zaledwie 35km od granicy
i ludzie zostawiają rowery pod klatką... które nadal tam stoją podczas nieobecności właścicieli.
Dojechałem w końcu do rynku i tam nastąpił dłuższy odpoczynek. Uwagę przykuwały dzwony na środku placu, a poza tym... niewiele się działo. Dzwony z resztą też ciche jakieś. Cóż było robić... czas był się zawijać. Z powrotem jeszcze 35km asfaltem do granicy. Droga niezła, ale nieco nudnawa... i te wycieczki zorganizowane niemieckiej geriatrii... Nein, nie można jeździć bokiem. Nein. Trzeba środkiem. Bo przecież nikt nas nie będzie wyprzedzał. Jaaaa... Następnym razem biorę syrenę... albo procę. Może wtedy zjadą na bok...
Wróciłem jednak do granicy bez ofiar na koncie. Po niedługim czasie od wycieczki dowiedziałem się, że wioska, którą mijałem skrywa pewną wieżę, na którą mozna wejść. Nieważne czy mostek czy wieża. Ważne, że znowu był punkt zaczepienia. A to już wystarczający powód, żeby gdzieś pojechać...
![]() |
Na koniec przybliżony ślad wycieczki dzięki uprzejmości Google maps... |